Czytajmy!

0
Grzegorz Miecugow
REKLAMA

Myślę, że dla tych wszystkich, którzy nie mieli okazji być tam ani na jakimś meczu, ani na koncercie, sporym zaskoczeniem musi być to, że pod trybunami jest tyle miejsca i tyle poziomów, na których może się coś dziać i na których przez ten majowy weekend działo się. Poprzednie targi odbywały się w Pałacu Kultury i był tam nieopisany ścisk. W zeszłym roku widziałem nawet, jak z powodu tłoku przewrócił się na sprzedawców regał z książkami, na szczęście ofiar nie było. Na stadionie jest znacznie więcej miejsca, a i ludzi też więcej.
Jeden z szefów wydawnictwa wystawiającego na targach książki powiedział mi, że według jego szacunków, w tym roku targi odwiedziło prawie dwa razy więcej ludzi niż rok temu. Pewnie niektórzy przyszli zwiedzić stadion albo posiedzieć na trybunach, ale większość to ludzie, którzy przyszli dla książek. Organizatorom trzeba też podziękować za udostępnienie podziemnego parkingu oraz za ogromną liczbę stewardów i hostess, którzy pomagali znaleźć poszukiwane miejsca i byli naprawdę doskonale zorientowani.
Gdy tak patrzyłem na uśmiechniętych ludzi z torbami pełnymi książek, stojących cierpliwie w kolejkach do autorów podpisujących swoje książki, to nijak nie mogę zrozumieć fenomenu targów warszawskich, ale także krakowskich, na których też jest mnóstwo ludzi. No bo jak to jest, że mamy ewidentny kryzys czytelnictwa, nie wydumany, ale poparty badaniami, a na targach są takie tłumy? Może jakimś wytłumaczeniem jest fakt, że na targach większość wydawnictw daje rabaty i upusty. Niech to będzie 5 złotych na książce, dla kogoś, kto kupi 10 książek jest to oszczędność całkiem niebagatelna, bo 50 złotych piechotą nie chodzi.
A skoro mowa o pieniądzach, to kłopoty z czytelnictwem w naszym kraju w dużej mierze biorą się stąd, że książki są za drogie. I wcale nie jest tak, że muszą być takie drogie. Jako autor kilku książek wiem, ile zarabia na nich autor, może trudno w to uwierzyć, ale gdy kupujecie książkę za 40 złotych, to do autora przeważnie nie trafia nawet 10% tej kwoty. Większości zysku nie biorą także wydawcy, chociaż był taki wydawca (piszę był, bo właśnie niedawno zbankrutował), który uprawiał rozbój w stosunku do autorów. Po sprzedaniu 45 tysięcy egzemplarzy książki, której byłem współautorem, wydawca poinformował mnie i kolegę, że zaczynają nam naliczać tantiemy ujemne (!), i następne 35 tysięcy sprzedał, nie płacąc nam ani grosza. Inna sprawa, że nie egzekwował od nas tych kilku tysięcy, które w oszukańczy sposób nam naliczył.
Kto jest zatem beneficjentem handlu książkami? Ano pośrednik, dystrybutor. Mniej więcej połowa ceny książki trafia do tego, który ani niczego nie wymyślił, ani nie podejmuje żadnego ryzyka, i ten stan rzeczy można by spróbować zmienić. Nie jest to wcale zadanie dla polityków, bo oni pewnie zmajstrowaliby jakąś kolejną chorą regulację, którą i tak dałoby się obejść. Nie, to jest zadanie dla nas, dla czytelników. Kupujmy książki w Internecie albo w sieciowych sklepach, albo prosto od wydawcy. Ominiemy w ten sposób dystrybutorów i poddystrybutorów z ich magazynami i zgrają tych wszystkich, którzy chcą się na nas bogacić. Ominiemy też łakomy EMPIK, który jest na naszym rynku prawie monopolistą i często to właśnie EMPIK trzęsie rynkiem. A jak ważne dla każdego społeczeństwa jest czytanie książek świadczą badania zrobione w Skandynawii. Wynika z nich, że społeczeństwa więcej czytające szybciej dostosowują się do zmieniającej się rzeczywistości. A wszystko wskazuje na to, że rzeczywistość będzie zmieniała się coraz szybciej.
P.S. Ciekawe, czy to przypadek, że przez dwa dni na targach nie spotkałem żadnego polityka?

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze