Przed tygodniem pisałem tu o wolności i postawiłem znak zapytania przy pytaniu, czy Polakom w ostatnich dziesięcioleciach, podczas różnych ważnych zakrętów historycznych, rzeczywiście chodziło o wolność. Nie cofam tego znaku zapytania. Może tylko rozszerzę to pytanie o kwestię: kim są Polacy?
Niby definicja jest prosta. Polacy to pewna wspólnota ludzi o wspólnym miejscu zamieszkania, wspólnej historii i języku. Ale już nie o wspólnych oczekiwaniach. Inne oczekiwania wobec przyszłości mają bowiem chociażby wyborcy PiS, a inne wyborcy PO. Inaczej na świat patrzą ludzie mieszkający w miastach, a inaczej ci, którzy mieszkają na wsi. Na pewnym poziomie ogólności jest jakiś wspólny mianownik między oczekiwaniami wielkoprzemysłowej klasy robotniczej i intelektualistami, ale tak naprawdę ten mianownik sprowadza się do kilku ogólników takich jak, żeby był pokój, żeby dzieci chodziły do dobrych szkół i bezpiecznie spędzały wakacje oraz żeby działała służba zdrowia. Gdy wejść w szczegóły, to już różnice pojawiają się co krok.
W tym sensie rok 1989 był porażką robotników, którzy stali u fundamentów protestu z 1980 roku. Robotnicy nie walczyli o kapitalizm, który przecież w końcówce ubiegłego stulecia, po przeprowadzeniu kalkulacji ekonomicznej, doprowadził do likwidacji ich miejsc pracy. Robotnicy walczyli o socjalizm, ale bardziej socjalistyczny, czyli bardziej opiekuńczy. W tym sensie właściwie zrozumiałe jest to, że dzisiejszym przywódcom Solidarności bliżej jest do PiS niż do innych ugrupowań politycznych, bo to właśnie PiS zapowiada, że nie pozwoli zlikwidować kopalń i reaktywuje wielkie stocznie. Przy czym dosyć jasne jest to, że lepiej jest produkować statki specjalistyczne, i takie dzisiaj właśnie robimy, niż produkować seryjnie frachtowce dla ZSRR, zwłaszcza że ZSRR już nie ma. Wiadomo też, że mimo chwilowej koniunktury dla węgla przed węglem nie ma przyszłości i jeżeli nie dziś, to za parę lat kolejne kopalnie trzeba będzie zamykać.
A teraz wrócę do początku tego tekstu i do stwierdzenia, że coraz mniej rozumiem. Oto bowiem przed tygodniem nagle na demonstracjach w całym kraju zaczęli się pojawiać ludzie młodzi. I nikt nie wie dlaczego. Jeszcze w niedzielę pod Sejmem demonstrowali ludzie, którzy pamiętają sierpień ‘80, na trybunie przemawiali Leszek Balcerowicz, Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru, chociaż i tak największy entuzjazm swoim „elektrycznym” przemówieniem wywołała Dorota Stalińska, ale demonstracja ta przypominała wszystkie poprzednie demonstracje. I nagle następnego dnia na demonstracjach pojawiły się nowe twarze. Pojawili się ludzie młodzi. Gdy pięć lat temu nasz kraj miał podpisać porozumienie ACTA, nagle na ulicach polskich miast pojawiły się tysiące, ba! dziesiątki tysięcy młodych ludzi, którzy (słusznie czy nie) upatrywali w tym porozumieniu zagrożenia dla swojego funkcjonowania w sieci. Wyszli na ulice, zaprotestowali, wygrali i zniknęli. Pamiętam te dyskusje socjologów i politologów, czy takie doświadczenie przerodzi się w doświadczenie, które można nazwać pokoleniowym, i zdania wówczas były podzielone. Dzisiaj myślę, że można powiedzieć, że to, co łączy młodych protestujących, to nie jest pamięć tamtego protestu, ale raczej wspólnota smartfonów. Szybka wymiana fotografii z różnych miejsc, czasem nawet na tej samej demonstracji, działa trochę jak śnieżna kula. Jedne zdjęcia i filmiki, prowokują następne i tak to już się kręci. Niedobrą informacją dla rządzących jest to, że właściwie ze zjawiskiem tym nie sposób jest walczyć. Dwa lata temu Bronisław Komorowski za późno się zorientował, że młodzi ludzie, tacy do 35 lat, uważają, że głosowanie na niego jest „obciachem”. I przegrał. (Inna sprawa, że gdyby zorientował się trochę wcześniej, to też prawdopodobnie nic by z tym nie był w stanie zrobić).
Dlaczego dzisiaj młodzi uznali, że PiS im zagraża? Nie wiem. Nie sądzę, by był to efekt działania opozycji. Młodzi w swej dzisiejszej masie są przeciw reformie sądownictwa w wersji zaproponowanej przez PiS, ale to nie znaczy, że popierają PO. To akurat widać dosyć jasno w sondażach. Być może jest to zaproszenie dla jakiejś nowej siły politycznej? No właśnie – być może. Mało, niestety, wiem…
Mało wiem
REKLAMA
REKLAMA