Problem inwestycji

0
Marek Zuber
REKLAMA

Rząd cieszy się z dobrych wyników gospodarki i ma rację, bo jest się z czego cieszyć. Warto jednak pamiętać o tym, o czym pisałem w zeszłym tygodniu. Wzrost gospodarczy wynika głównie z koniunktury światowej, w szczególności z poprawy sytuacji w strefie euro, na co zresztą długo czekaliśmy. Pytanie: jak długo ta koniunktura potrwa? Ale, tak czy inaczej, jest dobrze. Z jednym jednak wyjątkiem – poziomu inwestycji, czyli zamierzeń inwestycyjnych realizowanych przez firmy działające w naszym kraju.
2016 rok był pod tym względem fatalny – moim zdaniem można użyć nawet tak mocnego określenia. W każdym kwartale odnotowaliśmy bowiem spadek inwestycji i to w sytuacji już poprawiającej się koniunktury w Europie. Najgorzej było pod koniec roku – w całym drugim półroczu odnotowaliśmy spadek o około 7%. W zasadzie można mówić o załamaniu inwestycji.
Dlaczego doszło do tąpnięcia? O tym już pisałem. Moim zdaniem największym problemem było zachwianie stabilności otoczenia gospodarczego. Wciąż nowe pomysły i koncepcje rządowe nie pozwalały na jasne określenie tego, co będzie. A trudno w takiej sytuacji inwestować, trudno bowiem pisać biznesplan w momencie, kiedy wszystko może się wydarzyć. Z pewnością nie pomogły także opóźnienia w kwestii dostępności środków unijnych. No i coraz trudniejsza, oczywiście z punktu widzenia przedsiębiorców, sytuacja na rynku pracy. Wszystko to doprowadziło do zahamowania wydatków inwestycyjnych. Jest się czym martwić, bo trudno utrzymać w kraju takim jak Polska wzrost gospodarczy w średnim i długim okresie przy słabym poziomie inwestycji. Mało tego, możemy mieć problem ze wzrostem nawet w perspektywie dwóch lat. Dlaczego? O tym za chwilę.
Rząd miał nadzieję na wyraźną poprawę w roku 2017. Tymczasem, póki co, o poważnej poprawie trudno mówić, w pierwszym kwartale wciąż odnotowywaliśmy spadek. Co prawda tylko o 0,4%, ale jednak… W drugim kwartale wreszcie wyszliśmy na plus, ale tylko na poziom 0,8%. Po tak poważnym spadku, jaki odnotowaliśmy w zeszłym roku, trudno się z tego cieszyć. I pytanie: czy możemy oczekiwać poprawy w dalszej części roku i w następnych kwartałach?
Próbując odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zastanowić się, co przeszkadza obecnie w decyzjach inwestycyjnych. Moim zdaniem dokładnie to samo, co w zeszłym roku, choć być może nieco inaczej należy obecnie rozłożyć akcenty. Wydaje się, że aktualnie najpoważniejszą przeszkodą, obok wciąż niejasnej perspektywy zmian w otoczeniu gospodarczym, są problemy z pozyskaniem pracowników. Jak budować nową fabrykę, skoro nie jesteśmy w stanie uzupełnić niedoborów pracowników w już istniejącej? A z takim problemem spotyka się coraz więcej firm. A najgorsze jest to, że nie bardzo wiadomo, jak sobie z tym wyzwaniem poradzić. Jeszcze więcej Ukrainców i Białorusinów, a może przedstawicieli innych narodowości w Polsce?
Problem z pracownikami oznacza wzrosty wynagrodzeń. Ale jeśli nie idzie za tym wzrost wydajności czy jak kto woli produktywności, to jedynym sposobem na utrzymanie wyników finansowych jest podwyżka cen. Oczywiście znamy takie firmy, które mają jeszcze miejsce na zwiększanie funduszu płac, najlepszym przykładem są tutaj choćby przedsiębiorstwa niemieckie jak VW, które w swoim kraju płacą znacznie więcej. I podwyżka płac w Polsce, nawet o 30%, nie spowoduje konieczności zamknięcia zakładów, choć może zmienić konkurencyjność Polski w stosunku choćby do Rumunii czy Bułgarii, gdzie, póki co, nie obserwujemy aż takich zmian jak w Polsce. Ale znamy również takie firmy, szczególnie małe i średnie, rdzennie polskie, które rezerw nie mają.
Wzrosty cen wyrobów i usług oznaczają dwa skutki. Po pierwsze wzrost inflacji – i tego się spodziewam już w drugiej połowie przyszłego roku, a może nawet szybciej. Po drugie – i to może być boleśniejsze – oznacza to wyższe ceny w eksporcie czyli pogorszenie konkurencyjności.
Czy jesteśmy zatem skazani na przegrzanie gospodarki, czyli na wyhamowanie tempa wzrostu? Teoretycznie nie. Jest bowiem jeszcze jedno wyjście: wzrost wydajności pracy, czyli droższy pracownik będzie w stanie produkować więcej lub taniej albo będą za niego pracować np. roboty. Ale to wymaga inwestycji. A tych inwestycji nie ma i koło się zamyka. I to może być, jak się wydaje, największy nasz problem w perspektywie nie pięciu lat, ale już dwóch. A może nawet jeszcze szybciej.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze