Skok cen ropy

0
Marek Zuber
REKLAMA

Uważny czytelnik „Temi” wie, że mam dość sprecyzowane poglądy na światowy rynek ropy naftowej. Moim zdaniem w ostatnich latach dokonała się rewolucja i nic już nie będzie takie samo. Chodzi mi oczywiście o łupki roponośne. Przyjmujemy, trochę umownie, że przełomem był rok 2012, kiedy szczelinowanie hydrauliczne, czyli nowatorski sposób eksploatacji złóż łupkowych, stało się na tyle tanie, że doprowadziło do osiągnięcia opłacalności sporej części znanych pokładów. Dzięki temu pojawiły się nowe możliwości wydobycia także w tych krajach, które nie są członkami OPEC, czyli międzynarodowego zrzeszenia producentów ropy. Głównie chodzi mi tutaj o Stany Zjednoczone. Około dwa tysiące firm eksploatujących łupki w Stanach weszło na światowy rynek. Firm elastycznych, gotowych do działania, nietrzymających się postanowień OPEC dotyczących wielkości wydobycia. W dodatku mających dostęp do, lekko licząc, ćwierci biliona dolarów, będących w posiadaniu godzących się na podwyższone ryzyko inwestorów, chętnych działać na rynku łupków. USA są już największym producentem ropy w ogóle, a podjęcie decyzji o zwiększaniu produkcji w przypadku wzrostu cen na rynku jest natychmiastowe. Wszystko dzieje się sprawnie i szybko, a dodatkowa ropa, nawet wtedy, gdy kraje OPEC chcą ograniczać produkcję, oznacza hamulec poważniejszego wzrostu cen. I to dlatego sześć lat temu postawiłem tezę, że najbliższe lata upłyną nam przy średnich cenach w okolicach 50 dolarów za baryłkę. Z możliwymi odchyleniami na poziomie 20 USD w górę lub w dół. Ale zostawiłem sobie także furtkę. Tak miało być pod jednym warunkiem: że nic niespodziewanego, szczególnie zaś niedobrego i niespodziewanego nas nie spotka. Poważna wojna na Bliskim Wschodzie, wojna, w którą mogą być zaangażowane najważniejsze państwa regionu z pewnością czymś takim może być.
W efekcie ataku z początku tygodnia ropa Brent na rynkach światowych podrożała z około 60 USD do prawie 72 USD, czyli o prawie o 20% w ciągu dosłownie minut. Tak poważny skok obserwowaliśmy ostatnio w 1991 roku. I związany był właśnie z wojną, a dokładnie wojną w Zatoce Perskiej. Co prawda tym razem dość szybko przyszło uspokojenie sytuacji i cena spadła, ale ta pierwsza reakcja pokazuje, że jeśli do eskalacji konfliktu dojdzie, pisząc te słowa nie mam takiej wiedzy, możemy wybić się, i to naprawdę wyraźnie, powyżej 80 dolarów za baryłkę. A to będzie oznaczać benzynę 95 powyżej 5,50 zł za litr.
Oczywiście poprzedni skok, sprzed prawie dwudziestu lat, wiązał się z regularną wojną toczoną na terytorium kraju – wielkiego producenta ropy. Na razie takiej wojny nie ma. W dodatku dzisiaj mamy, o czym pisałem na początku, cały nowy sektor łupkowy, o którym w roku 1991 niewielu się w ogóle śniło. To jest element stabilizujący. Przy wzroście ceny amerykańscy producenci są w stanie znacząco podnieść wydobycie. Decyzje podejmą od razu, ale wydobycia fizycznie nie zwiększą istotnie w ciągu kilku dni. Na to potrzebny jest czas nieco dłuższy. Nieco, czyli będziemy mieli wiele tygodni problemów. Trudno jest dzisiaj mówić o konkretach, regularnej wojny na szczęście nie ma i oby do niej nie doszło, nie wiemy jak mogłaby ona wyglądać. Ale tak czy inaczej w sytuacji eskalacji konfliktu do wyraźnego wzrostu cen paliw musiałoby dojść. A to może mieć konsekwencje dla całego świata.
W Europie zachodniej, szczególnie w Niemczech i Wielkiej Brytanii widać wyraźnie hamowanie gospodarek. Sygnały dochodzą także z Azji, przede wszystkim z Chin, mamy także pierwsze niezbyt dobre informacje z USA. Jeśli ceny ropy wzrosną wyraźnie, będzie to kolejny negatywny czynnik działający hamująco na całą światową gospodarkę. Żeby nie dopuścić do recesji trzeba będzie uruchamiać kolejne narzędzia. A na wielu obszarach, choćby w strefie euro, jest to mocno utrudnione choćby dlatego, że stopy procentowe już od dawna są rekordowo niskie. Hamowanie świata może być zatem znacznie dotkliwsze, niż jeszcze w niedzielę, przed atakiem, sądzono.
Jeśli zatem z Bliskiego Wschodu będą dochodziły kolejne złe informacje, ich konsekwencje mogą być znacznie gorsze, niż tylko droższy dojazd do pracy, czy wyższe koszty podróży na wakacje. Bliski Wschód może przeważyć szalę i wpędzić świat w recesję.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze