Sport to nie medale

0
Grzegorz Miecugow
REKLAMA

Zapasy ani mnie ziębią, ani grzeją, nie za bardzo mi się ten sport podoba, bo go nie rozumiem, nie jest on dla mnie interesujący także z powodów estetycznych – dwóch spoconych facetów obejmuje się na macie, a gdy u jednego sędzia dopatrzy się pasywności, to musi uklęknąć tyłem do rywala. Mnie to jakoś nie pociąga, nawet jeżeli dotyczy rywalizacji kobiet. Tak więc nie płakałbym po tej dyscyplinie, gdyby nie to, że zamiast tego proponuje się jakieś egzotyczne tańce czy wspinanie się po ściance.
Każdy, kto interesuje się Igrzyskami Olimpijskimi, musi zauważyć, że zawody te wyrwały się spod kontroli. Są ogromne i w większości trudne do zrozumienia. Nie wiadomo, dlaczego jest tyle konkurencji kajakarskich czy wioślarskich. Nie wiadomo, po co jest taka dyscyplina jak pięciobój nowoczesny, który nowoczesnym był wtedy, gdy strzelanie, fechtowanie, jazda konno, pływanie i bieg były najlepszymi wyróżnikami oficera, czyli gdzieś w 1910 roku. Nie wiadomo, po co jest tam tenis, który o wiele ważniejszy jest na kortach Wielkiego Szlema. Pytania można by zresztą mnożyć, a ostatnim byłoby fundamentalne zapytanie o to, co cały ten cyrk ma w ogóle wspólnego ze sportem?
I tu dochodzę do drugiej informacji, tym razem z kraju. Oto minister Mucha zapowiedziała nowe zasady finansowania polskiego sportu. Niektóre dyscypliny, przyznać trzeba często dość egzotyczne, będą miały przykręcany kurek, a inne, głównie te, w których nasi sportowcy zdobywali medale, będą się miały lepiej. I tu wyszło szydło z worka – oto pani minister najwyraźniej uważa, że polski sport jest tyle wart, ile przyniesie medali. Pani minister może sprawdzić, że w tabeli medalowej Igrzysk w Londynie Korea Północna była od nas wyżej, ale to nie znaczy wcale, że Korea Północna jest lepszym miejscem do życia niż nasz kraj. Austriacy nie zdobyli chyba żadnego krążka i znowu to wcale nie znaczy, że lepiej jest mieszkać nad Wisłą niż nad Dunajem.
Mam znajomego, który od czterech lat mieszka w Waszyngtonie, bo tam go wysłała pewna duża polska firma. Jest tam z żoną i 11 – letnim synem, który chodzi do amerykańskiej szkoły. Nauczyciele wychowania fizycznego zauważyli u chłopca talent piłkarski, w związku z tym zapisali go na specjalistyczne zajęcia do klubu piłkarskiego. Nie kosztowało to nic mojego znajomego. Za koszty odpowiedzialność wziął amerykański podatnik. I tak sobie to wyobrażam też w Polsce, szanowna pani minister. Najlepsza polska sportsmenka, czyli Justyna Kowalczyk została zauważona i wyszkolona bez nadmiernej pomocy rodziców. Ale już siostry Radwańskie, Jerzy Janowicz czy Robert Kubica są sportowcami, których nasze państwo nie zauważyło i którzy swoją dzisiejszą pozycję zawdzięczają majętności rodziców i ich determinacji. Owszem, cieszymy się z ich sukcesów, ściskamy kciuki za powrót Kubicy do zdrowia, bo z jakichś powodów zwycięstwo naszej rodaczki czy rodaka poprawia nam humor i żyje nam się weselej. Dlatego państwo ma wręcz obowiązek wyszukiwania i wspierania młodych talentów, które potem dadzą nam radość, a przy okazji być może zarobią majątek. Wolałbym zatem, żeby pieniądze publiczne, zatem także i moje, nie szły na związki sportowe, ale na system, który wesprze małe klubiki na wsiach i w małych miasteczkach. Na system, który będzie dotował także szkółkę Romana Koseckiego, by trenowanie w niej nie było tylko dla dzieci mających bogatych rodziców. Wiem, że tworzenie nowych, spójnych systemów nie jest łatwe, ale chyba nikt pani minister nie zmuszał do obejmowania ministerialnego stanowiska.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze