Jakie ma znaczenie decyzja, którą w końcu partia w tej kwestii podejmie? Absolutnie żadnego, bo PSL, wierne swej tożsamości wiecznego koalicjanta każdego możliwego zwycięzcy wyborów, z góry zapowiedziało, że wniosku nie poprze, a głosy PO, SLD i Palikota nie wystarczą. Ale pogadać zawsze można.
O likwidacji Komisji Kościelnej. Zgodnie z zapowiedzianą przed miesiącami nową linią partii, która niegdyś pielgrzymowała do Matki Boskiej Trybunalskiej i Kościoła Łagiewnickiego, a dziś ma „nie klękać przed księżmi”, Platforma i służący jej salon kontynuują judzenie przeciwko Kościołowi, starając się przekonać Polaków, że to tam właśnie, w księżowskiej szkatule, znaleźć można miliardy niezbędne do poprawy służby zdrowia czy szkolnictwa i zapewnienia emerytur tym, którzy na nie od wielu lat płacili składki. Co w praktyce wynika z zapowiedzi likwidacji Funduszu Kościelnego? Nic, bo zgodnie z obowiązującym prawem rząd nie może tego zrobić bez zgody Episkopatu, a o to, by takiej zgody przypadkiem nie uzyskać, sam zadbał chamskim sposobem ogłoszenia całej sprawy w taki sposób, by biskupi dowiedzieli się o niej z mediów. Ale właśnie dzięki temu gadać o tym można i długo jeszcze będzie można, do upojenia.
O wprowadzeniu − to sprawa powiązana z poprzednią − „podatku wyznaniowego”, czyli odpisu 0,3 procenta podatku tych obywateli, którzy wyrażą taką wolę, na Kościół. Propozycja ta pozwoliła otworzyć władzy kolejną wielką medialną debatę − na temat finansowania Kościoła właśnie. Usłużne media natychmiast uczyniły ze sprawy temat dnia, zaczęły zapraszać odpowiednich gości i „grzać temat”. W tym jazgocie pewien drobiazg prawdopodobnie uszedł uwagi opinii publicznej: otóż nazajutrz po zapowiedzi ministra Boniego o przygotowywanej propozycji odpisu 0,3 procenta minister, do kompetencji którego sprawa należy, czyli Jacek Rostowski, w rozmowie z Moniką Olejnik na antenie Radia Zet przyznał się, że pierwszy raz o takim pomyśle słyszy. A więc, że Ministerstwo Finansów, jedyne, które jest władne to zrobić, projektu nowego odpisu podatkowego wcale nie przygotowuje ani nawet o nim nie wie. Co to znaczy? Że cały „odpis” jest picem na wodę i fabrykowaniem z niczego „niusa”, który ma posłużyć wyłącznie do tego, aby wierne władzy media miały o czym gadać długo i namiętnie. O finansach Kościoła każdy ma wszak coś do powiedzenia.
To przykłady tylko z ostatnich dni. I każdy dzień przynosi nowe. Zamiast rządzeniem, rząd zajmuje się produkowaniem coraz większej ilości „wrzutek”, które mają odwracać uwagę. Żeby społeczeństwo nie pytało o stan kolei, o służbę zdrowia, o megabałagan wokół posyłania sześciolatków do szkół, o „pilotażowy” program informatyzacji szkół, który, okazało się, polegać ma na tym, że uczniowie dostaną laptopy, jeśli im je kupią rodzice (!), o tajemniczy „tajny protokół” do Paktu Fiskalnego podpisany w Brukseli przez Tuska bez konsultacji nawet z własnymi ministrami, nie mówiąc już o parlamencie i o uzyskanym przez dziennikarzy „Uważam Rze” w Europarlamencie potwierdzeniu zamiarów ucieczki premiera do Komisji Europejskiej, by ta ochroniła go immunitetem od odpowiedzialności za spustoszenia, jakich swymi rządami dokonał.
Zawracanie głowy
REKLAMA
REKLAMA