Bostońska turbolokomotywa

0
borowiec
borowiec1426
REKLAMA

Po wcześniejszym o dzień niezwykłym koncercie Black Sabbath, 12 czerwca wybrałem się do Atlas Areny z przeświadczeniem, że metalowego show „Sabbatów” nie można przebić. A jednak, dowodzona przez rockowego szamana – Stevena Tylera, bostońska turbolokomotywa pozostawiła mnie z takim opadem szczęki, że do dziś tkwię w zdumieniu i zachwycie. Jednak po kolei.
Przed Aerosmith wystąpiły dwa bandy. Pierwszym był Walking Papers ze znanym basistą Duffem McKaganem (ex‑Guns N’Roses, Velvet Revolver). Formacja z Seattle przedstawiła solidny rock’n’roll, fajnie osadzony w bluesowych klimatach. Potem był Alter Bridge, stworzony przez muzyków popularnej grupy Creed. Największą atrakcją w składzie tego amerykańskiego bandu jest obdarzony charakterystycznym mocnym głosem – Myles Kennedy, który jako główny wokalista jesienią przyjedzie do nas ze Slashem.
Zbliża się czas głównych gwiazd. Nie od dziś wiadomo, że „źli chłopcy” ze względów zdrowotnych od dawna już nie mogą być tacy źli. Higieniczny tryb życia jednak popłaca i nawet jeśli uznać tę bostońską ferajnę za postarzałych rockmanów, to – jak pokazał łódzki koncert – daj Boże smarkaczom takiego muzycznego poweru i scenicznego wigoru na tym poziomie. Ale po kolei.
Godzina 21.33, rusza telebim. Atmosferę podgrzewa bezpośrednia transmisja zza kulis. Kamera podgląda muzyków w garderobach. Widać z jaką dbałością przygotowano pomieszczenia wyglądające na pokoje hotelowe. Hitem transmisji jest kartka na drzwiach Stevena Tylera z napisem: „You are in Lodz, Poland”. Czyżby gość mógł zapomnieć, gdzie występuje?
Kilka minut przed dwudziestą drugą z impetem rusza Eat The Rich, zaraz po nim Love In An Elevator, podczas którego na centralnej platformie Tyler – w kolorowych fatałaszkach, z przedłużanymi włosami i zabawnym wąsikiem a la muszkieter – tańczy ze statywem, jakby miał dwadzieścia lat. Nawiasem mówiąc, tego wieczoru kamerzysta filmujący obraz przekazywany na telebim, by zdążyć za Tylerem, sporo będzie musiał się nabiegać.
Podczas Cryin’, kiedy Steven gra na harmonijce ustnej, następuje ogólne bujanie i wiadomo już, że oto trwa koncert niepowtarzalny.
Przed kolejnym numerem – Oh Yeah, główny szaman rockowego spektaklu wita się z widownią słowami „Good evening, beautiful people”. O Yeah, obok śpiewanego przez Joe Perry’ego utworu Freedom Fighter, jest tego wieczoru jedynym kawałkiem pochodzącym z płyty Music from Another Dimension!, którą trasa promuje. Podstawę muzycznego menu stanowią utwory znane i uznane.
Livin’ On The Edge z potężnie brzmiącą stopą Kramera i wokalnymi popisami Tylera jest jak turbodoładowana lokomotywa. W tym samym „wulkanicznym klimacie” zabrzmią Toys In The Attic, Come Together, a już zwłaszcza Dude (Looks Like A Lady). Jest też miejsce na „dziewczyńskie numery” z I Don’t Want To Miss A Thing i Dream On na czele.
Kiedy Walk This Way zamyka zasadniczą część wieczoru, jest jasne, że musi być bis. Na centralnym podeście wyłania się z mroku biały fortepian z ustawionymi obok niego schodkami. Rusza Dream On. Siedzący przy klawiaturze Tyler buja publicznością, a za chwilę Perry ze swoim wiosłem wbiega na fortepian i obaj wyglądają jak rockandrollowy pomnik. To naprawdę niezwykłe! Jeszcze na koniec Sweet Emotion z basowym popisem Hamiltona i spektakularnymi sprzężeniami, jakie Perry robi wiosłem przy wzmacniaczach. W górę buchają dymy i strzelają fontanny konfetti.
Czas, by na centralnej platformie pojawili się wszyscy aktorzy rockowego spektaklu: gitarzysta Brad Whitford, basista Tom Hamilton, perkusista Joey Kramer, koncertowy klawiszowiec Buck Johnson. Joe Perry przedstawia Tylera, który mówi, że kocha ten kraj, bo stąd pochodzi jego dziadek, następuje krótka pauza i podaje nazwisko: Czer‑ny‑szew‑sky. Aplauz. Robi się niemal rodzinnie. Ale to już koniec, kamera odprowadza artystów, Tyler robi jeszcze miny do obiektywu i ostatecznie wszyscy nikną za kulisami.
Na koniec małe podsumowanie. Od lat staram się oglądać koncerty legendarnych gwiazd światowej sceny rockowej. W głowie, a i w sercu mam sporo niezapomnianych występów, podczas których cieszyłem się jak dzieciak. Jeśli jednak wezmę pod uwagę całokształt muzycznego show: poziom muzyczny, brzmienie, akustykę, oprawę scenograficzną, światła, sceniczny power muzyków, a do tego swoistą magię między występującymi a publicznością… to w Łodzi widziałem najprawdopodobniej najlepszy koncert w życiu.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze