Elektryczne damulki

0
borowiec
borowiec1742
REKLAMA

W ubiegłym tygodniu powoływałem się na listę 100 płyt, które wstrząsnęły polskim rockiem, opublikowaną w kwietniu 1999 roku przez miesięcznik Tylko Rock. Dziś też zaczynam od tego zestawienia stanowiącego wypadkową opinii blisko dziewięćdziesięciu najwybitniejszych postaci polskiej sceny muzycznej. W rankingu tym płyta Electric Ladyland uplasowała się na pozycji szóstej. Nie bez powodu tak wysoko.
Był to trzeci i zarazem ostatni album studyjny Jimiego Hendrixa i jego zespołu The Jimi Hendrix Experience. Rejestracja w Olympic Studios w Londynie oraz w nowojorskim studiu Record Plant trwała od lipca 1967 do sierpnia roku następnego.
W książce Jimi Hendrix sam o sobie artysta tak się wypowiadał o pracy w studiach nagraniowych: Wyposażenie angielskich studiów nie wytrzymuje żadnego porównania ze sprzętem, jakim dysponują studia w Stanach. Tymczasem to właśnie tam (w Anglii – przyp. KB) powstają najlepiej brzmiące nagrania i tam tworzy się większość nowych brzmień (…). Tam realizatorzy dźwięku mają większą wyobraźnię. Robią fantastyczne rzeczy – spisują się tak samo znakomicie jak na frontach drugiej wojny światowej.
Hendrix chciał, by płyta Electric Ladyland była wydawnictwem podwójnym. To jednak sprawiło sporo kłopotów, bo koncerny płytowe w tamtych czasach nie bardzo chciały o tym słyszeć. Na szczęście artysta postawił na swoim i dzięki temu fani rocka otrzymali obszerny materiał wypełniony świetnymi kompozycjami ułożonymi w przemyślany i zaplanowany sposób.
Jimi Hendrix miał też własny pomysł na okładkę albumu, jednak wytwórnia Reprise – ignorując jego pomysł – użyła czerwono‑żółtej fotografii artysty zrobionej przez Karla Ferrisa. Track Records natomiast wykorzystało na rozkładaną okładkę fotografię Davida Montgomery’ego, ukazującą dziewiętnaście nagich kobiet na czarnym tle. Hendrix w późniejszych wywiadach wyrażał się o okładce z dezaprobatą, a nawet zażenowaniem. Jednak to w takiej formie płyta została wydana przez Polydor i tak też podbiła Europę.
Tu coś a propos tej właśnie okładki. Electric Ladyland to płyta poświęcona, de facto, tzw. groupies, dziewczynom podążającym za swoimi idolami wszędzie tam, gdzie odbywają się ich koncerty. Oto jak we wspominanej wcześniej książce Hendrix wypowiadał się o tych gotowych na wszystko damulkach: Są takie groupies, które znają się na muzyce lepiej niż faceci. Ja, zamiast groupies, wolę jednak określenie electric ladies (…).Cały mój album jest o groupies. W takim też nastawieniu artysta napisał (dla przykładu) piosenkę (Have You Ever Been To) Electric Ladyland, w której znajduje się następujący tekst: Chcę ci pokazać wielorakość wzruszeń,/chcę manewrować wśród dźwięków, poruszeń./Już czeka na nas elektryczna miss./Zło i dobro razem dzisiaj śpią,/elektryczna miłość przenika nieba toń (tłum. Michał Juszkiewicz).
Była to druga z kompozycji na płycie, którą otwierało krótkie intro w postaci…And Gods Made Love, o którym Hendrix tak mówił: Electric Ladyland zaczyna się półtoraminutowym obrazem dźwiękowym przedstawiającym niebiosa. Ten obraz symbolizuje to, co się dzieje, gdy bogowie oddają się miłosnym igraszkom.
Artysta twierdził, że jego kompozycje powstały ze zderzenia rzeczywistości i fantazji, a sama fantazja – jak uzupełniał – konieczna jest, aby móc ukazać różne strony rzeczywistości.
Joel McIver (autor książek, redaktor Record Collector) tak pisał o płycie: Electric Ladyland wiele zawdzięcza popowi i bluesowi z ostrym jak brzytwa „Crosstown Traffic”, idealnym Hendriksowskim singlem i przeróbką „Come On” Earla Kinga – tak dopieszczonym bluesowym kawałkiem, jak żaden inny w jego karierze.
Absolutnie niezapomniane wrażenie pozostawiała kompozycja Boba Dylana All Along The Watchtower. W nawiązaniu do niej autor tak się wyraził: Nie dziwi mnie fakt, że Jimi nagrał moje piosenki, ale raczej to, że nagrał ich tak niewiele, ponieważ wszystkie są jego.
Wśród szesnastu kompozycji trudno nie dostrzec wielu innych kapitalnych kawałków, ot, jak choćby jazzującego, okraszonego brzmieniem klawiszy Rainy Day, Dream Away czy rozbuchanego gitarowo House Burning Down.
Ale, jak twierdził cytowany Joel McIver, wystarczyłyby nagrania 15‑minutowego Voodoo Chile oraz bardziej zwięzłego i popowego Voodoo Chile (Slight Retirn), żeby album stał się klasykiem. Zgadzam się z tym w stu procentach, bo to znakomite, a przy tym moje ulubione kawałki z mojej, jak by nie było, ulubionej płyty Hendrixa.

REKLAMA (3)
Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
REKLAMA (2)
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze