Wokal wszech czasów

0
borowiec
borowiec1334
REKLAMA

Można się spierać o to, który z wokalistów ma prawo dzierżyć palmę pierwszeństwa w dziejach muzyki rockowej. Dla mnie, mimo olbrzymiego uznania dla kilku postaci, ot, jak choćby dla będącego ciągle w świetnej formie Paula Rodgersa, to właśnie Plant pozostaje w historii numerem jeden. Co prawda, jego poszukiwania muzyczne z ostatnich lat nie są mi jakoś szczególnie bliskie, a i gardło nie to co niegdyś, nie zmienia to jednak faktu, że mistrz jest mistrzem i basta.
Dla potwierdzenia mojej opinii kilka faktów. W 2006 roku wokalista został sklasyfikowany na czele listy 100 najlepszych wokalistów metalowych wszech czasów według pisma Hit Parader. Trzy lata później uplasował się na 1. miejscu listy 50 najlepszych heavymetalowych frontmanów wszech czasów według Roadrunner Records. Warto o tym pamiętać, bo to współczesne rankingi, nie układane przez zgredów.
Robert Anthony Plant przyszedł na świat 20 sierpnia 1948 roku w West Bromwich jako syn inżyniera. Ponoć do trzynastego roku życia był bardzo pilnym i nad wiek oczytanym uczniem. Kiedy jednak odkrył Elvisa Presleya, zmienił się. Potrafił spędzać godziny przed lustrem, starając się naśladować każdy ruch króla rock nad rolla.
Jako nastolatek Plant należał do niemal każdej subkultury młodzieżowej. Zaczynał jako bluesowy beatnik, następnie jako mods bił się z rockersami, do których potem na pewien czas się przyłączył, aż wreszcie został jednym z pierwszych hipisów. Mając szesnaście lat, opuścił dom, by prowadzić życie muzyka bluesowego. W Birmingham występował z wieloma dziś już zapomnianymi mistrzami tego gatunku. W roku 1965, między innymi, grał tam Sonny Boy Williamson, o którym Plant powiedział po latach: Gdy oglądałem Sonny’ego Boya Williamsona, zawsze przechodziły mnie ciarki (…) Był wszystkim, czym chciałbym być w wieku 70 lat.
W 1965 jubilat przyłączył się do bluesowego zespołu Crawling King Snakes, w którym wkrótce pojawił się John Bonham, późniejszy pałker Led Zeppelin. Potem było kilka kolejnych kapel. Najważniejsza z nich nazywała się Band Of Joy. Po jej rozpadzie Plant imał się różnych zajęć i o mały włos – za sprawą Noddy’ego Holdera, który był technicznym Band Of Joy – nie trafił do zespołu Slade. Wreszcie pewnego razu w college’u w Birmingham, gdy występował z zespołem Hobstweedle, usłyszał go Jimmy Page. Po latach Page stwierdził: wciąż mam to uczucie, że słuchałem wówczas jakiegoś pierwotnego jęku. Nie potrafił wtedy uwierzyć, że Robert, nieodkryty przez nikogo, wciąż mozoli się w Birmingham.
Kilkanaście miesięcy później wzbił się do lotu Led Zeppelin. Pierwsza płyta grupy nagrana została w październiku 1968 roku w studiach Olympic w Barnes, w Londynie. Po latach muzycy najsłynniejszych grup rockowych – z Deep Purple i Black Sabbath na czele – przyznali, że byli pod wielkim wrażeniem tego krążka. Bodaj najbardziej podekscytowanym facetem podczas pracy nad płytą był jednak Plant, który tak wspominał tamte chwile: Kiedy nagrywałem pierwszy album, po raz pierwszy miałem na uszach słuchawki. Było w tym tyle wagi, tyle siły – było to powalające. I strasznie seksualne.
Lata triumfu na pokładzie Led Zeppelin uczyniły z Planta gwiazdę pierwszej wielkości. Również po śmierci Bonhama i rozpadzie grupy z pozostałych Zeppów to właśnie on odniósł największe sukcesy tak artystyczne, jak i komercyjne.
W 1981 roku artysta sformował zespół Honeydrippers, który repertuarowo nawiązywał do tradycji amerykańskiej muzyki rozrywkowej z początku lat pięćdziesiątych. Z kapelą grał w klubach, a to pomogło mu na nowo odzyskać pewność siebie. Wróciłem tam, skąd się wywodzę, ale też koncerty te pokazały, co będzie, jeśli nie nagram dobrej płyty. Wtedy mógłbym w tych klubach pozostać na zawsze. Płytę nagrał i to nie jedną. Do najbardziej udanych należy zaliczyć debiutancką Pictures At Eleven (z ulubionym przez Polaków Moonlight In Samosa), drugą The Principle Of Moment z super hitem Big Log czy wreszcie szóstą w solowym dorobku – Fate Of Nation.
Dokonania z tego stulecia z Alison Krauss czy zespołem Strange Sensation jakkolwiek zasługują na uznanie, pokazują jednak Planta podążającego własną, nieco już wyciszoną drogą. Jako jego wierny fan lubię album Band Of Joy z 2010 roku, który w USA na liście Billboardu dotarł do 5. miejsca i w pierwszym tygodniu po premierze sprzedał się w nakładzie 49 000 egzemplarzy. Lubię, choć dzisiejszy Robert Plant jako twórca już mniej fascynuje.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze