Dorota Segda: Święta ma moją twarz…

0
dorota segda
dorota-segda
REKLAMA

Czy będąc wnuczką słynnego przed wojną szermierza, dwukrotnego medalisty olimpijskiego, ma Pani jakieś sportowe pasje?
Losy mojego dziadka są tragiczną historią mojej rodziny, ponieważ dziadek, jako oficer wojska polskiego, we wrześniu 1939 roku musiał uciekać z Polski. Później walczył w Anglii, a po wojnie nie mógł powrócić do kraju. Tak więc nigdy go nie poznałam i zabrakło tego, kto mógłby mnie w ten sport wprowadzać. Z szermierką spotkałam się dopiero w szkole teatralnej, zresztą nie lubiłam jej. Natomiast wiele lat później zagrałam w serialu „Naznaczony” trenerkę szermierki i wówczas nadrobiłam trochę moich szkolnych zaległości.
Skąd zainteresowanie aktorstwem i teatrem?
Wzięło się właściwie z zamiłowania do poezji i z bycia widzem Starego Teatru. Zauważyłam, że mówienie poezji sprawia mi wyjątkową przyjemność. Jako uczennica wygrywałam konkursy recytatorskie na skalę ogólnopolską. To dodało mi wiary w siebie, bo robiłam coś z wielką niepewnością, a zauważyłam, że przynosi to rezultat i że ludzie chcą mnie słuchać. Może inaczej bałabym się zdawać do szkoły teatralnej.
Pamięta Pani swój ulubiony utwór, który recytowała Pani w tamtych czasach?
Oczywiście, to był wiersz Ewy Lipskiej, z którą znam się obecnie od lat i zawsze jej powtarzam, że być może dzięki jej utworowi zostałam aktorką. Zaczynał się od słów: „Wojna jest w nas, wojna rodzi się z nami/Krzyk pierwszy, gniew pierwszy/krwi ciasno wśród żył”.
Jako studentka debiutowała Pani u Andrzeja Wajdy…
Zrobiłam nagłe zastępstwo za chorą koleżankę w pięknym przedstawieniu „Zbrodnia i kara”. Właściwie mój debiut sceniczny odbył się w Jerozolimie, bo właśnie z tym spektaklem pojechaliśmy do Izraela.
To miała Pani i talent, i szczęście.
Szczęście miałam przede wszystkim dlatego, że urodziłam się trochę wcześniej, a nie później. Brzmi to przewrotnie, bo każdy wolałby być młodszy, a nie starszy. Ale dzięki mojej dacie urodzenia udało mi się jeszcze „dotknąć” takiego niezwykłego okresu funkcjonowania Starego Teatru i pracować ze znakomitymi reżyserami, Jerzym Jarockim i Jerzym Grzegorzewskim, którzy bardzo dużo mnie nauczyli – dali mi ogromny potencjał na całe życie zawodowe, który cały czas w sobie noszę.
Jeśli więc spytam o Pani mistrzów…
To byli na pewno moi dwaj mistrzowie. U obydwu zagrałam wielkie role we wspaniałych przedstawieniach – choćby Mańkę w „Ślubie” czy Małgorzatę w „Fauście” u Jarockiego albo Rachelę w „Weselu” czy Joasa w „Sędziach” u Grzegorzewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Obaj, będąc wielkimi indywidualnościami, byli skrajnie różni i proponowali aktorowi całkowicie odmienny system pracy, operowali innym językiem. Tymczasem dla aktora ich wiedza i inspiracje fantastycznie się uzupełniały. Łączyć ich w swoim warsztacie to skarb. Kiedy dziś uczę studentów, to czasami łapię się na tym, jak bardzo korzystam z ich nauki.
Ze zdziwieniem przeczytałam, że Pani debiut ekranowy to rola w filmie węgierskim „Na koniec XX w.”. Skąd się Pani tam wzięła?
Wygrałam casting i to taki duży, europejski, bo reżyserka szukała odpowiedniej aktorki nie tylko w Polsce. A rola była naprawdę niezwykła, bo grałam dwie siostry bliźniaczki zupełnie od siebie różne, a do tego jeszcze ich matkę sprzed dwudziestu lat, czyli zagrałam trzy role w tym filmie. Występowaliśmy przed kamerą w cudownych kostiumach z przełomu XIX i XX wieku, zdjęcia kręcone były na Węgrzech, na Kubie, w Niemczech i film zdobywał nagrody na międzynarodowych festiwalach. Ja dostałam nagrodę w Budapeszcie za najlepszą rolę oraz nagrodę dziennikarzy.
Jaki był Pani polski debiut filmowy?
To taki fakt straszno‑śmieszny. Moja pierwsza umowa filmowa, którą podpisałam, będąc studentką I roku, dotyczyła absolutnego epizodu. W filmie Wandy Jakubowskiej, który był kręcony w Oświęcimiu, zagrałam „powieszoną drugą”. Mówi się czasami, że sznur wisielca przynosi szczęście, przynajmniej według pewnych ludowych wierzeń. Ale ja niespecjalnie czuję, że mi to szczęście przyniósł, ponieważ moja kariera filmowa jest raczej skromna, choć są w niej pozycje znane i dla mnie bardzo ważne.
Najbardziej znaną Pani rolą filmową jest Faustyna w filmie Jerzego Łukaszewicza. Czy trudno było zagrać świętą?
Wszystkie role są trudne. Ta była inna, bo obraz powstawał w ogromnym tempie i mało było czasu na przygotowania. Na szczęście Łukaszewicz jest też świetnym operatorem i sam robił zdjęcia wraz ze swoim asystentem Zdzisławem Najdą. Poza tym dokładnie wiedział, jaką historię chce opowiedzieć. W moim wówczas przekonaniu to miała być jakaś niszowa produkcja, film, który ktoś może puści w kościele. Tymczasem stał się filmem znanym, który miał w kinach dużą widownię. Do dzisiaj pokazywany jest w telewizji, a siostra Faustyna dla widzów ma moją twarz – to dla mnie naprawdę niezwykłe wyróżnienie.
Grywa Pani też w serialach. Niektórzy aktorzy starszego pokolenia ironicznie wypowiadają się o serialowych gwiazdach.
Każdą rolę można zagrać dobrze lub źle. Niektórzy wypowiadają się z przekąsem o tych „gwiazdach”, które popularność zyskują dzięki tabloidom, no bo to jest świat trochę śmieszny, dla mnie również. Jednak nie wszyscy tak żyją, a i seriale bywają różne. Telenowele to na ogół taka dziedzina, gdzie nie trzeba zbyt wiele umieć, niektórzy grają w nich haniebnie, a jakość pracy jest straszna. Natomiast są też seriale świetne, np. to, że zagrałam w „Na dobre i na złe”, bardzo sobie cenię. Dyrektor Agatę Kwiecińską grałam parę lat i nie tylko jest to rola, której się nie wstydzę, ale którą miło wspominam. Lubiłam też grać w komediowym serialu kryminalnym „Ludzie Chudego”. Jeśli scenariusz jest dobrze napisany, fajny reżyser i świetni koledzy, to jest to bardzo przyjemna praca.


Wróćmy jednak do teatru. Jak pracuje się w Starym Teatrze pod nową dyrekcją Jana Klaty?
Zrobiło się strasznie głośno wokół tej dyrekcji za sprawą niezawinionego przez nikogo z nas skandalu. Polityczne rozróby z zewnątrz uderzyły w aktorów – było to głupie i nikomu niepotrzebne.
Była Pani akurat na scenie, gdy podczas spektaklu „Do Damaszku” część publiczności zaczęła protestować.
Nie część publiczności, ale zorganizowana przez pewną prawicową gazetę grupa, którą kierowały motywy polityczne. Zresztą grupa ta przez pozostałych widzów została szybko wyproszona. Najśmieszniejsze jest to, że protestowano niby w imię wartości obyczajowych, a ten spektakl w żaden sposób ich nie obraża. Rzecz jednak podchwyciła prasa i rozdmuchała w sposób piramidalny. Przez kilka miesięcy czytałam o sobie w kontekście jakichś bezeceństw, które ponoć robiłam na scenie. No to wszystkich zapraszam na to przedstawienie. Chyba się nawet nikt nie domyśli, o który epizod mogło chodzić.
Oprócz aktorstwa zajmuje się Pani pracą pedagogiczną jako profesor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.
Moje zamiłowanie do poezji ma tu swoistą kontynuację, bo często uczę przedmiotu, który się nazywa „wiersz” – uczę studentów, jak posługiwać się tą formą w mówionym słowie. Uwielbiam to i uważam za swoją misję.
Ma Pani zdolności pedagogiczne?
O to trzeba by popytać moich studentów, ale odnoszę wrażenie, że mam z nimi dobry kontakt i efekty w postaci egzaminów też są widoczne. Nie jest to praca łatwa, lekka i przyjemna – po zajęciach jestem „wyżęta” jak po szychcie w kopalni, a nawet gorzej, bo mózg też mi dymi. Jednak późniejsze efekty są jakąś rekompensatą. Już mi się parę razy zdarzyło, że ktoś nazwał mnie swoim mistrzem i to jest bardzo miłe, choć wzbudza we mnie onieśmielenie i nie do końca wierzę, że to w ogóle możliwe.
A co Pani robiła w Malawi?
Pomagam grupie młodzieży z salezjańskiego wolontariatu misyjnego w propagowaniu różnych ich akcji. Zaproponowali mi wyjazd do Afryki i poprowadzenie tam warsztatów dla przyszłych nauczycieli. No i zgodziłam się. To było niezwykłe doświadczenie – w buszu z tą gromadą początkowo nieufnych ludzi. Później bardzo zaprzyjaźniliśmy się. W Malawi panuje tak straszna bieda, że trudno opisać warunki, w jakich żyją tam ludzie. Mieszkają w lepiankach i często nie mają nawet koca, żeby okryć się w chłodną noc. Edukacja również jest na bardzo niskim poziomie. Za podszeptem ojca salezjanina, który przebywa tam od lat, przygotowałam program, jak uczyć dzieci poprzez działania parateatralne. Mój pobyt był tam krótki, ale niezwykle intensywny.
Jakie ma Pani pasje poza aktorstwem i edukowaniem innych?
Oczywiście pasjonuje mnie wszystko, co wiąże się z literaturą, a szczególnie poezją. Ale uwielbiam też po prostu żyć. Mam wielu przyjaciół, lubię pić wino. Mam dom na wsi i kocham obcować z przyrodą, cały czas tęsknię na przykład do chodzenia po lesie i zbierania grzybów. Wielką przyjemnością jest dla mnie również pływanie.
A co Pani, piękna kobieta, ceni najbardziej w mężczyznach?
Myślę, że przede wszystkim inteligencję, wdzięk i to, żeby umieli coś robić doskonale.
Czy Stanisław Radwan posiada te cechy?
Trudno mi mówić o moim mężu, bo muszę używać wielu przymiotników, ale to fajny facet, skoro z nim jestem 20 lat. Oczywiście nie jest idealny, bo nobody is perfect!
Przy okazji zasiadania w jury festiwalu Talia przebywała Pani kilka dni w Tarnowie. Jak Pani postrzega miasto, imprezę i teatr?
Byłam w Tarnowie szczęśliwa. W teatrze jest wielu absolwentów naszej szkoły, którzy świetnie się tutaj czują i są zadowoleni z pracy. Po rozmowach z nimi byłam uniesiona. Festiwal zorganizowany był sprawnie, panowała odświętna atmosfera. Oczywiście były przedstawienia lepsze i gorsze, na szczęście jednak było co nagradzać, a niektóre wieczory – olśniewające. W mieście zaś panuje wyjątkowa galicyjsko‑wschodnia atmosfera. Idąc na spacer na Górę Św. Marcina, byłam trochę zaskoczona, że tak szybko kończy się miasto i zaczynają łąki. Poszłam do ruin zamku i obejrzałam wszystko dookoła. W Tarnowie jest ślicznie i dużo spokojniej niż w Krakowie. Jako osobie, która w waszym mieście i pracowała, i wypoczywała, bardzo mi to odpowiadało, jednak obawiam się, że gdybym zamieszkała tu na dłużej, brakowałoby mi trochę „niespokojnego” krakowskiego życia.
Dziękuję za rozmowę.

REKLAMA (3)
Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
REKLAMA (2)
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze