Kajakiem po Bugu

0
Kajakiem przez Bug
Łukasz Słomski
REKLAMA

Pomysł na to, aby zmierzyć się z Bugiem, zrodził się dosyć spontanicznie. Rok wcześniej postanowił przepłynąć kajakiem Dunajec, zaczynając od źródła w górach, a kończąc na ujściu do Wisły. Bug miał być zatem kolejną rzeką, którą pokona samotnie. Przygotowania do podróży zajęły panu Łukaszowi kilka tygodni. Pomimo tego, że dysponował już odpowiednim kajakiem oraz odzieżą nieprzemakalną, musiał zadbać m.in. o wyżywienie, które miało wystarczyć przynajmniej na kilka pierwszych dni podróży. Dodatkowo spakował namiot, telefon, kamerę sportową i trzy powerbanki, dzięki którym mógłby ładować urządzenia, gdy nie będzie miał dostępu do sieci elektrycznej.
– Spakowanie się do małego kajaka na trzy tygodnie już samo w sobie stanowi wyzwanie. Kajak z całym sprzętem, prowiantem i niezbędnym wyposażeniem ważył ok. 50 kg. Niestety często doświadczało się tych kilogramów, zwłaszcza w pierwszych dniach podczas przenoszenia kajaka po stromych zboczach czy przepychając go przez ściany pnączy. Ale przecież wiedziałem, że podróż nie będzie łatwa, na dodatek miałem być pierwszą osobą, która dokona takiego spływu samotnie. Do tej pory zorganizowano trzy wyprawy od źródła Bugu, jednak wszystkie były grupowe – mówi Łukasz, dodając, że powodzenie akcji stało pod dużym znakiem zapytania już od samego początku.
– Rzeka jest nieuregulowana, nie ma sztucznych wałów czy nasypów. Już na starcie byłem zmuszony walczyć nie tylko z rzeką, ale również z deszczem i niskimi temperaturami, co bardzo źle oddziaływało na mój organizm. Trudność stanowiła mnogość naturalnych przeszkód w wodzie oraz brak jakichkolwiek dostępnych informacji na temat ukraińskiego odcinka, chociażby w postaci zdjęć czy opisów o kształtującym się przebiegu nurtu rzeki. Płynąc przez lasy i pokonując w ten sposób pierwsze 200 km, wiedziałem, dlaczego nikt tamtędy nie pływa…
Łukasz 20 z 21 nocy spędził pod namiotem. Tylko raz skorzystał z gościnności miejscowego księdza, który zaproponował mu nocleg na plebanii. – Wszystko działo się dziesiątego dnia podróży. Nie miałem sił, aby dalej płynąć, byłem wykończony fizycznie i psychicznie – codzienne wiosłowanie po 9 ‑12 godzin dało mi solidnie w kość. Dodatkowo z trzech powerbanków, które miały służyć do naładowania telefonu i kamery, tylko jeden okazał się sprawny. Skończyło się jedzenie, a także woda, bo ta z Bugu nie nadawała się do picia. Myślałem, że cała przygoda właśnie się kończy, ale ks. Henryk Suchodolski, proboszcz parafii Świerże, oprócz tego, że zagwarantował mi nocleg, zaproponował również posiłek. Skorzystałem także z gniazdka, aby podładować swoje urządzenia. Kiedy obudziłem się następnego dnia, stwierdziłem, że nie mogę zrezygnować. Włożyłem w to zbyt dużo wysiłku i przygotowań. Zniechęcenie szybko przeszło i znowu byłem w kajaku.
Okazało się, że na kolejnych odcinkach rzeki było sporo wsi, więc z napełnieniem plastikowych butelek wodą z przydomowych studni czy zrobieniem zapasu jedzenia było o wiele łatwiej. – Nocowałem już tylko w namiocie, ale ludzie, których napotykałem w czasie podróży, okazali się niezwykle uprzejmi i oferowali pomoc. Doszło nawet do takiej sytuacji, że pewnego dnia z samego rana pod swoim namiotem zastałem mężczyznę z ciepłą herbatą, kawą i jajecznicą…
Podczas podróży nie brakowało niebezpiecznych sytuacji. Przede wszystkim kajak z panem Łukaszem znalazł się w centrum białorusko‑ rosyjskich manewrów wojskowych „Zapad”. – Obecność na tym terenie kogokolwiek postronnego, na dodatek z kamerą, nikomu nie była na rękę. Wielokrotnie byłem ostrzegany przez wędkarzy, aby pod żadnym pozorem nie zbliżać się do białoruskiego brzegu. Już samo przekroczenie głównego nurtu rzeki bywa traktowane jako bezprawne wtargnięcie na teren ich kraju – takie osoby są zatrzymywane i tymczasowo kierowane do aresztu, gdzie czekają na proces. Zresztą cały czas byłem pod kontrolą polskich służb granicznych, które codziennie legitymowały mnie i pytały: skąd jestem, gdzie płynę i gdzie dziś będę nocował. Nieciekawie było też w okolicach Dorohuska, gdzie kwitnie przemyt, głównie papierosów. Ludzie odradzali mi nocowanie w tamtej okolicy…
W czasie 22‑ dniowej podróży pan Łukasz stracił 5 kg. Przepłynięcie Bugu okazało się znacznie trudniejszym zadaniem, niż początkowo przypuszczał. Cieszy się, że jest kawalerem, bo żona prawdopodobnie nigdy nie pozwoliłaby mu na taką wyprawę.
– Osobą, która rzeczywiście bardzo przejmuje się każdym moim wypadem, jest moja mama. Doskonale wie, że nie jest w stanie mnie zatrzymać, więc przed każdą podrożą staram się opisać jej, jak będą wyglądać poszczególne dni, i zapewnić ją, że nic mi nie grozi. Wiele osób pyta mnie, dlaczego nie chciałem nagłośnić sprawy związanej z przepłynięciem Bugu, zanim do tego przystąpiłem. Odpowiedź jest prosta – obawiałem się, że się nie uda. Całą swoją podróż udało mi się jednak sfilmować i jest ona dostępna w Internecie. Cieszę się, że udało mi się pokonać całą trasę przede wszystkim dlatego, że wideo będzie służyć teraz osobom, które zechcą powtórzyć mój wyczyn. Na pewno znajdą w nim wiele cennych wskazówek: na co zwracać uwagę i czego się wystrzegać podczas pokonywania rzeki.
Łukasz dodaje, że ma już kolejne plany związane z nietypowymi podróżami. – Dotyczą pokonania rzek, ale na razie to tylko plany. Teraz chciałbym wypocząć i zrobić sobie kilkumiesięczną przerwę. Czy w przyszłości wydam książkę na temat moich podróży? Nie wykluczam… Na razie skupiam się kolejnych przygodach jak ta związana z pokonaniem Bugu. Przecież książka musi być ciekawa!

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze