Zabiłem, pokutuję…

0
czas pokuty
Ma teraz tylko jeden cel: odzyskać zaufanie i szacunek swoich dzieci, reszta się nie liczy…
REKLAMA

Adwokat z wyrokiem i po odsiadce? To klientom i kolegom po fachu w głowie się nie mieści. Chciałby wyjechać do innego miasta, gdzie może ułożyłby sobie życie, ale tu ma dwie córki, chce się z nimi widywać i im pomagać. To nic, że żadna z nich nie chce przyjąć go do domu, nawet do jakiejś komórki – kocha je i wie, że jest im potrzebny. Mimo wielu życiowych zakrętów jest człowiekiem spokojnym i wyrozumiałym – trochę filozof, trochę filantrop. Mówi, że w życiu nie ma nic stałego, walczy o każdy dzień i stara się, aby nie stoczyć się na dno.
– Przez trzy lata mieszkałem już w siedmiu miejscach, wynajmowałem domy na wsi, bo tam jest najtaniej, ale kiedy ludzie dowiadywali się, że byłem w więzieniu, od razu dostawałem nakaz wyprowadzki. Ja się ludziom nie dziwię, nikt nie chce trzymać pod dachem kryminalisty, ja też pewnie bym się nie zgodził – opowiada Andrzej.
Mieszkał w willi niedaleko miasta, ale zajmował też obskurną spelunę, która dawniej była kurnikiem, cały czas czuł mdlący zapach amoniaku. W willi była elegancka łazienka z pralką, gdy mieszkał w innych domach, musiał od sąsiadów przynosić wodę na mycie i grzać na węglowym piecu. Nie skarży się. – Być może to pokuta, którą muszę przejść – mówi ze stoickim spokojem.
Skończył prawo, potem jakieś kursy, studia uzupełniające, praktyka i w wieku trzydziestu lat otworzył kancelarię. Różnie bywało, ale z czasem zdobył klientelę i, jak mówi, jako takie uznanie. Kokosów nie zarabiał, dom postawili i urządzili mu rodzice, którzy cały czas wspomagali go finansowo. Był jeszcze studentem, kiedy urodziły mu się dwie córki.
– Wszystkie trzy moje kobietki kochałem ponad wszystko, to one napędzały moją ochotę do pracy, gotów byłem zrobić dla nich wszystko, nadawały sens mojemu życiu – wspomina Andrzej. Żona uwiła piękne gniazdko, przyjmowali gości, najczęściej kolegów po fachu. Na wczasy wyjeżdżali za granicę, dzieci miały wszystko, co najlepsze. Córki rosły, cała rodzina zażywała spokoju i dostatków, sielankę na pewien czas przerwała śmierć rodziców, ale przy żonie i dzieciach szybko się z tego otrząsnął.


Ostatnie, niesprzyjające pięć lat miało początek na imprezie u jednego z kolegów, który świętował narodziny syna. – Pojechaliśmy tam z żoną, umówiliśmy się, że ona nie będzie pić. I faktycznie nie piła, ale jak na mój gust zbytnio zaczęła się lepić do pewnego pana, co stanowczo mi się nie podobało. Wziąłem ją na stronę i chciałem jakoś wyjaśnić sytuację, i wtedy usłyszałem, że jestem głupim rogaczem. Wyrzuciła mi, że wszyscy wiedzą, a ja bałwan niczego się nie domyślałem. No bo przecież ona jest młoda i coś od życia się jej należy, a mnie nigdy nie ma w domu. Jakbym siekierą dostał w łeb – opowiada Andrzej. Wypił jeszcze parę szybkich wódek, zamienił parę słów ze znajomymi i postanowił pojechać do domu.
Krzyczało w nim: zadzwoń po taksówkę, ale był tak wzburzony i nieszczęśliwy, że nie kontrolował tego, co robi. Wsiadł do swojej ulubionej terenówki i pojechał. Do dzisiaj pamięta, że rozmywały mu się światła latarni, a obraz przed przednią szybą samochodu skakał z góry na dół. Pamięta też, że nie zdążył wyhamować przed przejściem dla pieszych. Poczuł tępe uderzenie w maskę auta, wcisnął hamulec i zatrzymał się, ale nie miał siły wysiąść. Kiedy dotarło do niego, co zrobił, zaczął płakać…
Kiedy się ocknął, zauważył migające światła policyjnych radiowozów i karetki pogotowia, funkcjonariusz szarpnął go za ramię i wyciągnął z samochodu. – To, co zobaczyłem, to był horror, na ulicy leżał martwy człowiek, drugiego wnoszono do karetki. Nie mogłem zrobić kroku ani wydobyć z siebie słowa. Policjant krzyczał, że zabiłem człowieka, a ja stałem jak skamieniały – na to wspomnienie do dzisiaj trzęsą się Andrzejowi ręce.
Na posterunku okazało się, że ma półtora promila alkoholu w wydychanym powietrzu. To był wyrok, ale niczemu nie zaprzeczał, nie próbował się nawet bronić, dostał trzy miesiące aresztu, a po rozprawie sądowej dwa lata więzienia. Do dzisiaj nie może zapomnieć matki zabitego chłopaka i jej rozpaczy. – Ale to dobrze, bo gdybym zapomniał, nie byłoby kary – mówi.
Dwa lata więzienia szybko mu minęły. Uczył się, siostra sprowadzała dla niego prawnicze podręczniki i ślęczał nad nimi, bo inaczej pewnie by zwariował – lektura pozwalała oddalić drążące mózg wspomnienia.
Do dzisiaj czuje się winny, mówi, że śmierci człowieka nie można niczym odkupić.
Po pierwszym roku więzienia żona przysłała pozew o rozwód. Zgodził się od razu. – Nie chciałem, żeby ktoś wytykał ją palcami i mówił, że jest żoną zabójcy. Zgodziłem się też na wyprowadzkę z domu. Żona sądownie przeprowadziła eksmisję, nie miałem wyjścia. Po opuszczeniu więzienia mieszkał kilka tygodni u siostry, próbował pozałatwiać swoje sprawy, ale szło jak po grudzie. Został bez domu i bez meldunku, a to dyskwalifikowało go nawet jako najemnego robotnika.
– O domach, w jakich mieszkałem, i ludziach, jakich w nich spotkałem, mógłbym napisać książkę i może nawet kiedyś to zrobię. Jeśli dowiaduję się, że moi gospodarze mają jakieś kłopoty z prawem, staram się im pomóc. Nigdy nie biorę za to pieniędzy, w ten sposób spłacam swój dług. Teraz, gdy jestem już poza prawniczym światem, jestem zdziwiony, jak ta machina potrafi mielić ludzi za najbardziej nawet błahe występki. Normalny, nieznający przepisów człowiek staje się nic nieznaczącą kukiełką, której zadaniem jest tylko jedno: płacić.
Córki powychodziły za mąż, jedna z nich spodziewa się dziecka. Andrzej je odwiedza i pomaga, jak może. – Nie od razu mi zaufały, zabójca nie jest traktowany dobrze nawet przez swoje dzieci. I nie mam żalu, że żadna z nich nie chce mnie przygarnąć. Jestem jeszcze młody i mam dwie ręce, żeby zarobić na utrzymanie. Pracuję w polu, pomagam na budowie, wnoszę ciężkie skrzynie do sklepów. Czuję się czasem samotny, ale mam na tyle siły, żeby nie stoczyć się na dno. Od pamiętnej imprezy nie wypiłem kropli alkoholu i nie wypiję. Nawet jak mieszkam w najtragiczniejszych warunkach, jestem umyty i mam czyste ubrania. Mimo że nie mam domu i pracy, w żaden sposób nie identyfikuję się z włóczącymi się po ulicach menelami, chociaż paru z nich wyciągnąłem z poważnych opresji. Mam teraz tylko jeden cel, odzyskać zaufanie i szacunek moich dzieci, reszta się nie liczy – mówi Andrzej.

REKLAMA (3)
Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
REKLAMA (2)
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze