Rybna przeprowadzka

0
Rybna przeprowadzka
Rybna-przeprowadzka
REKLAMA

Trzeba się spieszyć. Z rybą długo nie poczeka. Wyłowiona z wody staje się od razu niespokojna, nerwowo się porusza, dusi się. Zachowuje się jak człowiek bez powietrza. Dlatego pośpiech jest bardzo wskazany, ba, jest konieczny.
Dlatego nie ma czasu na rozmowy. Dziś ryba szykowana jest do przeprowadzki, więc pracownicy gospodarstwa uwijają się jak w ukropie. Wcześniej na stawie Maruszka, położonym w głębi Lasów Radłowsko – Wierzchosławickich, obok rezerwatu przyrody, otworzyli mnich spustowy – miejsce, gdzie wpływa i wypływa woda. Spuszczana była powoli, na raty, na ten czas zamknięto zasilanie z potoku Kisielina.
– Nie można spuścić ze stawu wody nagle, gwałtownie, trzeba tę czynność rozłożyć na kilka dni, a nawet dłużej – tłumaczy Damian Kosierb, kierownik gospodarstwa rybackiego w Nadleśnictwie Dąbrowa Tarnowska. – W przeciwnym razie ryba może wpaść w panikę, okopać się i schować. Zawsze szuka najniżej położonego miejsca. Nie zeszłaby cała do łowiska. Stracilibyśmy ją bezpowrotnie.

Sztuka oddychania
Profesjonalny odłów to bardziej skomplikowane zajęcie, niż może się wydawać. Poprzez zaplanowane działania należy przede wszystkim doprowadzić do zagęszczenia ryby, która powoli opuszcza opróżniany z wody staw. Zagęszczenie następuje na łowisku. Aby osiągnąć jak największe jej skupisko, w dniu odłowu robi się zaciąg siecią i sprowadza ryby do mnicha spustowego. Później trafiają one do tzw. płuczek. Rowem opaskowym doprowadzany jest strumień świeżej wody zapewniający rybie ostatnią przed transportem kąpiel, można powiedzieć rekreacyjną – tzw. odpicie. Ważne jest, by oczyścić ryby z resztek mułu i śluzu. Na czas podróży aparat skrzelowy powinien być czysty i wydolny. Często decyduje o przeżyciu.
Na ostatnim etapie za pomocą kasarków, dużych siatek na drążku, ryby przenoszone są do stalowych pojemników. W każdym po kilkadziesiąt kilo. Dwóch robotników z gospodarstwa wspina się z nimi na pagórek, a z wysiłku aż zaciskają wargi. Ładunek jest ważony, a w chwilę potem cała zawartość wędruje do basenu transportowego.
Pan Janusz, długoletni pracownik gospodarstwa, urzęduje na brzegu w mobilnym biurze, w zielonym „wozie Drzymały”. Wychyla się przez otwarte okienko i dokładnie spisuje wielkość wszystkich transportów.
– Ryby będzie więcej, niż się spodziewaliśmy. Braliśmy pod uwagę sześć ton, może być około ośmiu  – wydaje się zaskoczony. – Tyle trafi do magazynu zimowego.
W chwilę potem czerwony ursus C-330 z ładunkiem na dwóch kołach wyrusza leśnymi duktami w kierunku odległego o kilkaset metrów stawu Wróblik.
Jazda jest trudna, przez ostatnie dni padał deszcz, na duktach zrobiło się błoto, koła ślizgają się i grzęzną. Trasa zajmuje 10 minut. Ciągnik na brzegu manewruje tak, aby zatrzymać się tyłem i można było z basenu od razu wypuścić ryby do ich nowego siedliska. Z hukiem setki ryb wpadają do wody.  Niektóre, zamiast tam, trafiają na skraj brzegu, więc pracownik gospodarstwa zaopatrzony w długie gumowe kalosze, tzw. wodery, prędko je wynajduje, zbiera i wrzuca do stawu. Koniec operacji. Zaraz trzeba wrócić i ją powtórzyć. Tego dnia wykona się kilka takich przejazdów.


Kroczek zmienia dom
Jesteśmy świadkami przeprowadzki tzw. kroczka, czyli małych ryb hodowlanych, dwuletnich, o średniej wadze do 30 deko. Nim trafią na wigilijny stół, urosną co najmniej cztero-, pięciokrotnie. To nie jest ich pierwsze przesiedlenie.
– U nas w całym cyklu hodowlanym ryba zmienia stawy zwykle od trzech do pięciu razy. Jest odławiana, ponieważ hodowla ma swoje różne specyficzne etapy. Teraz kroczek trafi do Wróblika, który w tym roku będzie pełnił rolę zimochowu, czyli magazynu zimowego, w którym ryby dotrwają do wiosny. W tym czasie one popadają w letarg, spowolnieniu ulegają ich procesy życiowe, nie odżywiają się do marca, mają bardzo małe zapotrzebowanie na tlen – mówi Damian Kosierb, który, jak można odnieść wrażenie, wie o rybach wszystko.
Od niego dowiadujemy się również, że wielki odłów w niższych niż dzisiaj temperaturach, gdy ryba jest mniej aktywna, z jednej strony byłby korzystniejszy, z drugiej strony stwarzałby jednak pewne zagrożenie.
– Chodzi o to, by ryba w nowym środowisku miała jeszcze czas na zaadaptowanie się.
Bo z rybą bywa podobnie jak z człowiekiem. Pan Damian dobrze to opisuje:
– Kiedy się człowiek przeprowadzi z jednego miasta do drugiego, musi minąć trochę czasu, żeby zorientował się, gdzie teraz będzie miał swój bank, pocztę, przystanek autobusowy itp. Dla ryby każdy staw tylko pozornie jest taki sam. Wprawdzie chemia wody jest porównywalna, ale całe środowisko różni się w istotnych szczegółach. W nowym miejscu ryba napotyka inny układ dna, inną głębokość, musi poszukać nowych zakamarków, miejsc do schronienia, gdzie indziej jest karmowisko czy trzcinowisko. Normalnie na adaptację potrzeba kilku dni.

REKLAMA (2)

Manipulacje nad stawem
Bywa jednak, że osobniki słabsze, mniej przystosowane, giną. Zgodnie z prawem przyrody. Stres również robi swoje.
– Akurat karp, którego mamy tu ponad 80 procent, dobrze znosi te nasze manipulacje.
Kierownik gospodarstwa ma na myśli, rzecz jasna, „manipulacje odłowowe”, jak się fachowo określa dzisiejsze czynności nad dwoma stawami. Dodaje, że odłowy istotne są także dlatego, by mieć wiedzę i kontrolę nad stanem posiadania. To rodzaj inwentaryzacji stawów.
Nie wszystkie ryby jednak przeżyją tę akcję, a niektóre padają już w trakcie przeprowadzki. Mimo że prowadzona jest fachowo – ostrożnie, zgodnie ze sztuką odłowu i z zachowaniem wszystkich wymogów – niektóre odnoszą obrażenia, które nie pozwalają potem przeżyć. To są nieuniknione sytuacje i nieuniknione straty, ale na szczęście skala ich jest marginalna.
Dzisiejszy odłów jest większy, niż zakładano, ale zapewne byłby jeszcze pojemniejszy, gdyby nie tegoroczne suche i upalne lato. Z powodu przyduchy mogło paść 10-20 procent ryb.

REKLAMA (3)

Kłusownicy w odwrocie
Wodnej operacji przygląda się jeden z leśnych strażników. Mówi, że kiedy ma dojść do odłowu i ze stawu spuszcza się wodę, całą dobę trzeba pilnować ryb.
– Przy zagęszczonej rybie niektórzy kłusownicy próbują brać ją na kotwicę.
W tym przypadku kłusownik za pomocą wędki usiłuje zahaczyć rybę, ciągnie ją przy dnie z ciężarkiem i co chwilę podrywa ją tak, by zadziory kotwicy w nią się wbiły. Taka metoda wiele ryb rani, ale często kłusownikowi nie udaje się ich wyciągnąć z wody. Później zdychają.
– Największe nasilenie kłusownictwa mieliśmy w latach osiemdziesiątych – twierdzi strażnik. – Ostatnio nie jest już takim problemem, chociaż stawów pilnować trzeba. Starzy kłusownicy poumierali albo się zestarzeli. Albo się rozpili. Pokończyli się w każdym razie, choć, oczywiście, nie wszyscy. Młodzi? Im już się tak nie chce…
Na koniec na niemal całkiem pozbawionej wody Maruszce jeden z pracowników zauważa ptaka. To łyska zwyczajna, wędrowny ptak wodny, który wydaje się bardzo zdziwiony tym, co się tutaj wyprawia. Niepewnie stąpa po dnie, chyba teraz przeniesie się w inne miejsce. Bardziej mokre…  
Gospodarstwo rybackie w dąbrowskim nadleśnictwie ma w Lasach Radłowsko – Wierzchosławickich kilka stawów hodowlanych. To królestwo karpia, chociaż pływa też trochę tołpygi, suma europejskiego, amura.  Żniwa w gospodarstwie dopiero się zbliżają. Przed Bożym Narodzeniem nastąpi wielki odłów ryby handlowej, tej, która zdążyła już odpowiednio urosnąć. Ze stawów wydostanie się 50, a może i 60 ton. Pojedzie do sklepów.
Z kroczkiem, który właśnie zaliczył przeprowadzkę, stanie się to za rok.

 

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze