Greg Hancock: przyszedł do Tarnowa jako doświadczony zawodnik, który miał być liderem i dobrym duchem drużyny. Z drugiej funkcji wywiązał się znakomicie, jako lider zespołu zdobywający największą liczbę punktów w sumie też, chociaż pod koniec sezonu robił wrażenie zmęczonego i nie był już tak skuteczny jak wcześniej. Na pewno „podpadł” fanom za spóźnienie się na mecz w Toruniu, co o mały włos nie zniweczyło całosezonowego wysiłku całej drużyny. W sumie jednak udany rok seniora światowych torów w polskiej ekstralidze, ale „pesel” nie kłamie, co widać było na torach pod koniec sezonu niejednokrotnie.
Janusz Kołodziej: kibice liczyli, że zobaczą swojego ulubieńca po powrocie z Unii Leszno w formie, jaką reprezentował za swoich najlepszych czasów. Pewnie się nie zawiedli, bo Janusz należał do czołowych zawodników w lidze i szczególnie na swoim ulubionym torze w Tarnowie bywał niedościgniony. Ale też zdarzały mu się może nie tyle wpadki, bo tych raczej nie miał, co przeciętne zdobycze punktowe, a także bardzo nierówna jazda w poszczególnych wyścigach w danym spotkaniu. Ale mistrzowski tytuł bez „Koldiego” byłby raczej niemożliwy, jego powrót do domu okazał się więc przysłowiowym strzałem w dziesiątkę i chyba on sam jest z tego bardzo zadowolony.
Martin Vaculik: z całą pewnością „nasz” Słowak zaliczył zdecydowanie najlepszy sezon w swojej karierze, uwieńczony wygraniem turnieju Grand Prix Polski. W ligowych spotkaniach też raczej nie zawodził, gromadząc z reguły pokaźną liczbę punktów, jeżdżąc przy tym bardzo widowiskowo. Od Martina nikt nie wymagał przecież, aby był liderem drużyny, miał raczej stanowić tzw. solidną drugą linię, tymczasem w niektórych meczach brał odpowiedzialność za wynik na swoje barki i osiągał budzące szacunek punktowe zdobycze. Już wcześniej w Tarnowie miewał bardzo dobre występy, ale pod kierunkiem Marka Cieślaka zanotował niesamowity postęp.
Leon Madsen: idealny partner Vaculika, razem wygrywali wiele wyścigów. Dla młodego Duńczyka, podobnie jak dla Słowaka, to zdecydowanie najlepszy sezon w karierze. Obok drużynowego mistrzostwa Polski analogiczny sukces zanotował także w lidze szwedzkiej (wraz z Vaculikiem i Kołodziejem). Jako zawodnik drugiego planu spisywał się więcej niż dobrze. Miewał słabsze występy, spowodowane z reguły chorobą, ale kiedy tylko był w dobrej dyspozycji, potrafił zadziwić wszystkich. A najlepszy, wręcz życiowy mecz miał wówczas, gdy najbardziej tego wymagała sytuacja – w rewanżowym spotkaniu finałowym przeciwko Stali Gorzów. W tak ważnym spotkaniu zdobył 14 punktów, będąc najlepszym aktorem widowiska.
Maciej Janowski: oceniając występy ligowe bezsprzecznie najlepszego w sezonie 2012 polskiego juniora, można mieć nieco ambiwalentne odczucia. Wszyscy liczyli na jego bezwzględną dominację w biegach młodzieżowych, tymczasem w nich akurat często przegrywał. Cieszył się jednak dużym zaufaniem trenera Marka Cieślaka, które z reguły spłacał, będąc wstawianym do biegów z rezerwy w kluczowych momentach spotkań. Zdarzało się więc, że po nie najlepszym początku następowało cudowne przebudzenie, dające punkty i w efekcie wygraną drużynie. W sumie więc sezon na pewno na plus, chociaż w Tarnowie o rolę gwiazdy było mu znacznie trudniej niż wcześniej we Wrocławiu.
Kacper Gomólski: pochodzący z Gniezna junior uważany jest obecnie za jeden z największych talentów w krajowym speedwayu, ale przekonał się, że ekstraliga stawia bardzo duże wymagania. Dodatkowo długi i z reguły twardy tor w Tarnowie niespecjalnie mu służył, lepiej zawsze czuł się bowiem na innych nawierzchniach. Startując regularnie, miewał różne występy – od dobrych po beznadziejne, ale też nikt w nowym klubie nie oczekiwał od niego cudów. W pamięci kibiców pozostanie z pewnością występ Kacpra w pierwszym meczu finałowym w Gorzowie, gdzie należał do najlepszych zawodników. Trener Cieślak powiedział po tym meczu, że to nie kto inny, ale najmłodszy w zespole zawodnik uratował Azotom wynik.
Jakub Jamróg: sprawił wszystkim wielką niespodziankę, bo przed sezonem chyba nikt się nie spodziewał, że wywalczy miejsce w składzie drużyny. Tymczasem junior, który stracił na skutek poważnej kontuzji niemal cały miniony sezon, zaskoczył dobrą, odważną jazdą. Nie miał łatwego zadania, gdyż z reguły startował z pozycji seniora jako partner Hancocka, toteż ze zdobyczami punktowymi różnie bywało, ale w jego wykonaniu każdy zdobyty punkt cieszył podwójnie – jako niespodzianka. A o dwóch wygranych biegach w wielkim finale w Tarnowie ze Stalą, kiedy losy rywalizacji jeszcze się wahały, śmiało będzie mógł opowiadać wnukom.
Dawid Lampart: rzeszowianin miał trochę pecha, bo niespodziewanie przegrał rywalizację o miejsce w drużynie z Jakubem Jamrogiem. Ale też w tych spotkaniach, w których trener Marek Cieślak dawał mu szansę, raczej jej nie wykorzystywał. W drugiej części sezonu na ligowych torach już go więc nie oglądaliśmy. Ale tytuł drużynowego mistrza Polski w zawodniczym CV wyglądał będzie na pewno bardzo godnie.
Drużyna na złoty medal
REKLAMA
REKLAMA