Jestem niewinny: mówi Ryszard Ścigała

0
scigala wywiad
scigala-wywiad
REKLAMA

Na jakiej podstawie Pana kontakty z Bogdanem G. i Pawłem P. prokuratura zinterpretowała jako przekazanie łapówki? Dlaczego Bogdan G. ponoć potwierdził, że przekazał Panu pieniądze?
Z oczywistych względów nie mogę odpowiadać na pytania, które są przedmiotem postępowania. Nie mogę ryzykować utratą horrendalnie wysokiej kaucji i zarzutem wpływania na przebieg śledztwa.
Czy Pan i Pańscy rozmówcy byliście przez ABW podsłuchiwani i obserwowani? Jak zdobywano dowody?
To pytanie do służb i prokuratury nadzorującej postępowanie – nie będąc osobą związaną ze służbami, nawet nie powinienem wiedzieć, jak wyglądają operacyjne działania. Choć parę osób zapewne wie, ale ja ich nie wskażę… Ja, oprócz dnia zatrzymania, byłem przesłuchiwany dwa razy w ciągu 184 dni aresztu, 12 grudnia i 12 marca, czyli przed posiedzeniami sądu rozpatrującego kwestię przedłużenia aresztu.
Trzeba dodać, że – poza jednym zeznaniem – nie wiem, jakie zebrano dowody i w oparciu o jakie dowody postawiono mi zarzuty oraz przedłużano areszt. Do chwili obecnej nie znam tych dowodów.
Ci, którzy są przekonani o Pańskiej niewinności, mówią, że mamy do czynienie z próbą pozbycia się konkurencji w osobie Pana i członków Pana ugrupowania przez konkretny układ polityczny…
A co mówią fakty? A dokonane zmiany – z ich nasileniem po tym, gdy okazało się, że mój pobyt w odosobnieniu nie skończy się po planowanych pierwotnie 90 dniach, a więc hulaj dusza… Czy siedmioletnia koalicja nie została zamieniona w proch, czy nie nastąpiła gwałtowna zmiana postaw polityków, którzy poprzednio mocno zabiegali, aby być w znakomitych relacjach ze mną i częścią Tarnowian, ogrzać się w ciepełku, wypłynąć przy prezydencie, pokazać się publicznie? Dodam, że to nie jest wyłączna wada konkretnej opcji politycznej, a raczej zachwianie wartości u poszczególnych osób z tejże opcji. Z drugiej strony: część osób z Platformy Obywatelskiej, mimo przyjętej prawdopodobnie odgórnie polityki, pozostała w znakomitych relacjach z moją rodziną i ze mną – doznajemy wsparcia, choć tak naprawdę udzielanego potajemnie, na zasadzie – „lepiej niech o tym nikt się nie dowie, bo przecież wiesz, jak teraz jest…”.
Czy nie uważa Pan, iż podstawą do formułowania zarzutów korupcyjnych, mógł być m.in. Pana udział w wielu na poły towarzyskich imprezach, na których dochodziło do kontaktów urzędnicy – ludzie biznesu, w których udział brali przedstawiciele firm związanych z autostradową aferą?
Z przedstawicielami i prezesami firm, instytucji, zwłaszcza tych, które mogły pracować na zlecenia miasta, nie spotykałem się w cztery oczy, lecz zawsze w towarzystwie osób trzecich. Choć nie unikałem spotkań i tak miałem opinię niedostępnego, zbyt mało uczestniczącego w życiu publicznym, cedującego ten obowiązek na swoich podwładnych. Stawiałem na inny typ spotkań, np. promujące Tarnów wśród wysoko postawionych przedstawicieli administracji, nauki, mediów i biznesu…
Niektórzy twierdzą, że Pański motocykl Harley Davidson też jest połączony z tą sprawą…
Czy to żart, czy próba prowokacji ze strony tygodnika? Nikt mi takich zarzutów nie stawiał. Moje związki z motocyklistami z Watahy są wieloletnie, podobnie z Knight Riders, a realizując cztery lata temu młodzieńcze marzenie, kupiłem motocykl – najpierw zaliczkując ściągnięcie maszyny z USA, a po dostawie płacąc zań rynkową cenę. Umowa kupna została przedstawiona w urzędzie skarbowym, zapłaciłem podatek. I mimo braku czasu udaje mi się czasem wybrać na grupową jazdę.
Jak, Pana zdaniem, mogło dojść do manipulowania przetargami w byłym TZDM, chociażby przez Danutę B.? Co z nadzorem, instytucjami kontrolnymi?
Znana jest moja opinia na temat niewydolności TZDM, są dane wskazujące na to, że była to archaiczna i nieefektywna wykonawczo jednostka. I nie obwiniam tu personalnie poszczególnych dyrektorów TZDM, bo wiem, że starali się coś robić, ale z efektu nikt nie był zadowolony. To właśnie kontrola doprowadziła do finalnego wniosku o potrzebie rozwiązania TZDM. Żadna natomiast z kontroli – wewnętrznych, audytorskich czy zewnętrznych – nie wykryła „przekręconych” przetargów. Do tego są potrzebne inne kompetencje i narzędzia – czyli inne służby. Gdyby było inaczej, cały nadzór prawno‑organizacyjny urzędu oraz osoby bezpośrednio nadzorujące funkcjonowanie TZDM powinny, uderzając się w piersi, poszukać sobie natychmiast innej pracy. Dodajmy, że inwestycje drogowe finansowane z UE miały jeszcze dodatkowy nadzór ze strony Urzędu Marszałkowskiego w Krakowie. I co? Nikt nie wskazywał na jakiekolwiek nieprawidłowości. Jeżeli te instytucje dochowały należytej staranności, to w tym kontekście nie do końca rozumiem, dlaczego już podczas mojej nieobecności miasto tak szybko i bez walki wyraziło chęć zwrotu części dotacji unijnej.
Zdaniem prokuratury mamy ciąg spraw korupcyjnych – aresztowanych było siedem osób. Jak doszło do tego, że otaczał się Pan ludźmi, których posądza się teraz o nieuczciwość?
Może mało kto zdaje sobie sprawę, że prezydent jest przełożonym dla 7 500 osób i nadzoruje funkcjonowanie około setki jednostek i zakładów. Przecież to nie jest tak, że otoczyłem się ludźmi, bo znakomita większość z tych siedmiu tysięcy pracuje uczciwie, zazwyczaj dłużej niż poszczególni prezydenci i niezależne od tego, kto prezydentem jest. Nie zarządza się bezpośrednio taką masą ludzi. Nadzór nad nimi jest przydzielony zarówno zastępcom, jak i innym przedstawicielom urzędu. Jeżeli dobrze kojarzę, to spośród tych siedmiorga aresztowanych do pracy w samorządzie przyjąłem tylko dyrektora Kułagę, fachowca, którego miasto potrzebowało i w którego uczciwość nie wątpię. Nie znając zarzutów dla pozostałych, zakładam, że przynajmniej w przypadku części z nich zarzuty są niezasadne, a osoby niewinne.


Jaka jest Pana ocena tego, co wydarzyło się w samym Urzędzie Miasta Tarnowa i układzie politycznym w mieście pod Pana nieobecność? Co sądzi Pan o działaniach PO, późniejszych decyzjach Henryka Słomki‑Narożańskiego, choćby zwolnieniu Doroty Skrzyniarz.
Zniszczono wiele wspólnego dorobku. W tym jeden z najcenniejszych elementów – „obywatelską”, nomen omen, aktywność. Infantylne tezy, dlaczego tak się stało, ośmieszały i ośmieszają tylko ich autorów. Nigdy nie krytykowałem swoich poprzedników na funkcji prezydenta, bo nigdy też nie znamy do końca uwarunkowań podejmowanych przez nich decyzji. Myślę, że mój zastępca nie uczynił tych zmian samoistnie, chyba był do nich przymuszony, jakby nie zdawał sobie sprawy z własnej siły i pozycji. Przecież w sytuacji mojej nieobecności to on rządzi miastem i mógł się oprzeć jednostronnej presji politycznej. Oczywiście, że żal mi kompetentnych i zaangażowanych ludzi, zarówno tych bardziej, jak i mniej doświadczonych. A ze skutków nieco pobocznych –niezwykle mi żal organizacyjnego cofnięcia urzędu o kilka lat – z miasta lidera, z biznesową strukturą opartą o spójne kompetencyjnie centra, staliśmy się znów jednym z miast w tłumie, średniakiem z absolutnie klasycznym podziałem. Co ważne, struktura, którą poprzednio zaproponowałem, była wypracowana przez najlepszych ekspertów, była też pozytywnie zaopiniowana przez urzędników i zweryfikowana przez Polskie Centrum Badań i Certyfikacji. Obecne uzasadnienia są żałosne, a oficjalne wypowiedzi medialne, najdelikatniej ujmując, niefortunne.
Czy czuje się Pan zdradzony przez ludzi z PO, po części kolegów i dobrych znajomych, ale też przez liczne grono innych współpracowników, takich jak choćby Jerzy Hebda, który opuścił stowarzyszenie Tarnowianie?
Jestem silnym człowiekiem, lecz mimo to mam poczucie krzywdy. Polityka bywa brutalna, a w tej grze wykorzystywane są często bezwolne pionki – ludzie o słabych kręgosłupach. Ja potrafiłem się przeciwstawiać i być może to również wynik obecnej sytuacji. Od lat w samorządzie sprawdza się reguła „umarł król, chwalmy zatem następnego”. Ale nie można bezkarnie marnotrawić zaangażowania ludzi, społeczników, gospodarzy małych ojczyzn – jakim jest np. Tadek Mazur. A Jurek Hebda – to moje rozczarowanie, ale może chce coś przemyśleć.
Jakie ma Pan życiowe i polityczne plany na teraz?
Jeżeli będzie istniała prawna możliwość funkcjonowania na arenie polityczno‑samorządowej, to oczywiście nie zrezygnuję z takiej aktywności. Jeśli takiej możliwości nie będzie, to zachowam status osoby, która po prostu doradza, służy swoim doświadczeniem i wiedzą. Ale przecież liderem stowarzyszenia Tarnowianie jest moja zastępczyni Dorota Skrzyniarz, osoba kompromisu, szanowana zarówno przez ugrupowania prawicowe, jak i lewicę, znienawidzona przez osoby mierne, dla których była cenzorem i postacią obnażającą ich słabości i niekompetencje.
Co dalej z Tarnowianami? Czy zamierza Pan z tym ugrupowaniem wystartować w najbliższych wyborach prezydenckich?
To jasne, że nie można utracić dorobku, jakim było powstanie Tarnowian i zajęcie przez stowarzyszenie ważnego miejsca na tarnowskiej scenie samorządowej. Czy będę mógł kandydować? Po prostu nie wiem! Paradoksalnie, mimo wielu publikacji o „Ryszardzie Ś” z przepaską na oczach, sygnały z tzw. opinii publicznej są zachęcające, a pobyt w areszcie na Montelupich po prostu mnie wzmocnił i utwierdził w przekonaniu, że potrafię zbudować relacje z różnymi osobami, nie tylko tymi noszącymi na co dzień garnitury i krawaty. Trudne wyzwania są do pokonania. I dotyczy to zarówno egzystencji w niekomfortowych warunkach bytowych, jak i funkcjonowania w niesprzyjającym otoczeniu politycznym.
Jak Pan, człowiek, którego status powszechnie kojarzony był z garniturem, służbowym kierowcą i dobrą restauracją, odnalazł się w realiach aresztu śledczego?
Areszt to nie sanatorium i trzeba znieść szereg niedogodności. Jeżeli było mi ciężej, to znakomitym antidotum było wyobrażenie sobie, jak na Montelupich traktowani byli więźniowie w czasach okupacji czy reżimu stalinowskiego. Po takiej refleksji fakt izolacji, zasłonięte blendą okno, konieczność posługiwania się plastikowymi sztućcami czy zdrowe, choć z wyglądu niejadalne posiłki stają się błahostką. Przy braku bieżących informacji najgorszą dolegliwością zawsze pozostaje niepokój o najbliższych. Wtedy pomaga modlitwa. Ale też czułem wsparcie wielu osób, otrzymywałem dużo listów. To dodawało otuchy. Jest też możliwa aktywność – od manualnej po rozwijającą umysł. I napisałem około 300 stron wspomnień. Po prostu umiałem się znaleźć w tym nienaturalnym środowisku, wykorzystać ograniczone możliwości i dogadać się z innymi osadzonymi, czasem o bardzo pokręconych życiorysach. Plotki o próbach samobójczych to oczywiste brednie.
Skąd wziął Pan pieniądze na zapłacenie wysokiej, 450‑tysięcznej kaucji umożliwiającej opuszczenie aresztu?
Pieniądze pochodzą z dobrowolnych pożyczek kilkunastu osób, które za pośrednictwem przedstawiciela mojej rodziny zostały wpłacone na konto prokuratury. I tym wszystkim osobom, które udzieliły mi w ten sposób wsparcia moralnego i materialnego, serdecznie dziękuję.
Chciałby Pan coś przekazać tarnowianom?
Z serca chcę podziękować wszystkim tym, którzy wsparli moją rodzinę i mnie w tak trudnym dla nas czasie. Dziękuję tym, którzy nie wahali się udzielić osobistych poręczeń – takie gesty są bezcenne. Chcę też podziękować tym, których nie znam osobiście, a którzy słali do mnie listy czy oferowali swą pomoc. To dodaje dużo sił. Cóż mogę więcej powiedzieć, będąc w tak niekomfortowej sytuacji? Chyba: nie dajmy sobie wmówić, że Tarnów – nasze miejsce na świecie – jest gorsze niż inne.

REKLAMA (3)

Rozmawiał Tadeusz Bałchanowski

REKLAMA (2)
Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze