Karetki zakopują się w śniegu

0
karetki w sniegu
Już dawno nie było tak trudnych dojazdów
REKLAMA

Dlatego tak ważne jest, by zarządcy dróg dbali o ich przejezdność, gdyż chodzi o ludzkie zdrowie, a nawet życie.
Problemy z dojazdem do osób, które wzywały karetki pogotowia, pojawiły się ostatnio w gminie Ciężkowice. Najpierw karetka ugrzęzła w śniegu na ul. Nadbrzeżnej, próby wydostania się z pułapki nie powiodły się. Dzień później podobna sytuacja zdarzyła się w bardzo trudnym terenie w Tursku. Tam również karetka nie była w stanie dojechać do chorego, którego – jak się okazało – trzeba było zabrać do szpitala. W obu przypadkach załogi ambulansów zwróciły się o pomoc do strażaków.
– Na ratunek pogotowiu wyruszyliśmy naszym „Dziadkiem”. „Dziadek” to jeden z naszych wozów strażackich, wieloletni star 266 z napędem na trzy osie i sześć kół. Świetnie sprawdza się w ciężkich warunkach zimowych. Ale mimo to i „Dziadek” miał problemy, a co dopiero mówić o karetce pogotowia – opowiada Leszek Szumiński, prezes zarządu gminnego OSP w Ciężkowicach.
Karetka w tak dużym śniegu była bezsilna, mimo że był to pojazd, który ma wzmocniony napęd.

Moc czterech kół
– W naszej stacji przyjęta została zasada, że w każdej filii wyjazdowej zlokalizowanej w terenie podgórskim, na południe od Tarnowa, znajduje się do dyspozycji karetka z napędem na cztery koła, aby łatwiej mogła sobie radzić w trudniejszym terenie. Niestety, nie zawsze jest to możliwe, na przykład przy bardzo obfitych opadach śniegu – informuje Krzysztof Krzemień, rzecznik prasowy Powiatowej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Tarnowie. PSPR liczy obecnie 13 ciągle dyżurujących karetek, z których część rozlokowana jest między innymi w Zakliczynie, Szerzynach, Gromniku i Tuchowie. To tam czuwają karetki z napędem 4×4. W śniegu czy dużym błocie są one o wiele skuteczniejsze od tradycyjnie napędzanych pojazdów, lecz nie dają pełnej gwarancji.
– Rzeczywiście, w razie potrzeby możemy liczyć na strażaków, ale zdarzają się też sytuacje, że wzywany jest pług śnieżny, żeby zrobił porządek na drodze, o ile o powodzeniu akcji nie decyduje wtedy czas. W sytuacjach szczególnych zabieramy sprzęt z karetki i staramy się przedostać do chorego na nogach – opowiada Krzysztof Krzemień.

REKLAMA (3)

Brnąc w zaspach
Jest ratownikiem medycznym od 20 lat i nieraz zaliczył już podczas swoich dyżurów zimowy „rajd” do domu pacjenta z ciężkim ekwipunkiem w rękach i na plecach. – W sytuacji zagrożenia życia zabiera się z karetki wszystko, co niezbędne. Jeszcze nie tak dawno ekwipunek był znacznie skromniejszy, ale wraz z rozwojem technologii medycznych jest go coraz więcej. Każdy z nas, brnąc w zaspach, ma ze sobą sporo sprzętu, sam wyładowany nim plecak waży co najmniej 10 kilo. Często trzeba jeszcze zabrać z powrotem pacjenta, by go przetransportować do szpitala. Na szczęście w tarnowskim pogotowiu są wciąż trzyosobowe załogi, a nie dwu- jak już w większości takich placówek w kraju.
W niektórych przypadkach można wzywać Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, którego śmigłowiec lata także nocą, ale wiadomo, że maszyna nie wyląduje w każdych warunkach, na pewno nie przed samym domem potrzebującego pomocy. Dlatego tak ważne jest, by zarządcy dróg na bieżąco dbali o przejezdność podległych im szlaków, gdyż może się zdarzyć, że fakt ten będzie decydował o czyimś zdrowiu, a nawet życiu. W kraju odnotowano już przypadki, że kiedy karetka zakopała się w śniegu, pomoc była potem już spóźniona. Ciężko chorzy pacjenci jej nie doczekali.
Według ustawowych kryteriów w miastach powyżej 10 tys. mieszkańców czas dojazdu karetki do chorego nie powinien przekraczać 8 minut, a 15 minut w mniejszych miejscowościach.
– Kiedy zaczynałem pracę w pogotowiu, wszystkie karetki zlokalizowane były w Tarnowie, dopiero potem następowała ich dyslokacja w terenie. To znacznie skróciło czas dotarcia zespołów ratowniczych.

REKLAMA (2)

Pod górkę
Czasy dojazdu się wydłużają, gdy na drodze pojawiają się nieprzewidziane okoliczności, takie jak choćby zaspa śniegu, i gdy zespoły ratownicze zaangażowane są w pomoc ludziom, którzy wezwali karetkę bez uzasadnionego powodu.
– Pamiętam, jak zostaliśmy wezwani do jednego z domostw w okolicach Zakliczyna – mówi Krzysztof Krzemień. – To także była zima, dojazd był niemożliwy. Przed nami było strome podejście, do 500 metrów. Z całym sprzętem ruszyliśmy pieszo. Kiedy już dotarliśmy na miejsce, okazało się, że oczekuje nas pijany człowiek, któremu nic groźnego się nie dzieje.
W tym roku po raz pierwszy od kilku lat zespoły ratownicze z Tarnowa natrafiają w niektórych częściach powiatu na tak trudne warunki drogowe. Dokładnie rok temu tarnowskie pogotowie zyskało mercedesa z napędem na cztery koła, który trafił do filii w Gromniku. Ambulans kosztował ponad pół miliona złotych.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze