Trzeci album Led Zeppelin ukazał się 5 października 1970 roku. Dziś powracam do tego krążka, ze szczególnym uwzględnieniem kompozycji Since I’ve Been Loving You.
Przed laty John Tobler (autor ponad 20 książek o muzyce rockowej) napisał: Pierwsza strona albumu to spodziewany wysokooktanowy hardrock, ale zaskakująca druga strona została nagrana akustycznie (…). Płyta Led Zeppelin III pokazała nam zespół, który zdolny był grać i subtelnie, i heavymetalowo. Tak też było w przypadku kompozycji Since I’ve Been Loving You.
Ten majestatyczny blues przechodzący w bluesowo zabarwioną, pełną dramatyzmu rockową kompozycję zabrzmiał na płycie jako czwarty. Wstęp był niemal identyczny jak intro New York City Blues zespołu The Yardbirds, nic w tym jednak dziwnego, bo Jimmy Page w ostatnim okresie istnienia bandu był jego liderem. W słowach utworu natomiast można było znaleźć odniesienie do tekstu kompozycji zespołu Moby Grape Never, z albumu Grape Jam. Były to tylko drobne zapożyczenia, a właściwie inspiracje.
Utwór Since I’ve Been Loving You, grany przez Led Zeppelin na koncertach już wcześniej, był trudniejszy od pozostałych na płycie, a mimo to został zarejestrowany w studiu na żywo, niemal bez żadnego miksowania. John Paul Jones zagrał w nim na organach Hammonda używając pedałów basowych do partii basu. Natomiast Page, jak wieść niosła, po serii nieudanych prób nagrania solówki zrobił sobie przerwę i udał się na spacer wokół studia. Na zewnątrz znalazł odpięty wzmacniacz, który zdecydował się wykorzystać i wraz z nim w kolejnym podejściu zarejestrował znakomitą solówkę. Inżynier dźwięku Terry Manning nazwał ją „najlepszą rockową solówką gitarową wszech czasów”. Sam twórca o podejściu do niej na łamach książki – Światło i cień. Jimmy Page w rozmowach Brada Tolinskiego – tak opowiadał: Chciałem, by nastrój i klimat stopiły się w jedność z tym, o czym traktuje utwór. Kiedy wysłuchałem tej cudownej konstrukcji, w której wspaniale brzmią instrumenty muzyków manifestujących własne przesłania – wielkie, potężne, pełne akcentów i fraz, emocjonalne do granic utraty świadomości – musiałem zdobyć się na solo, które jej co najmniej dorówna. Uczucie jak przed sprintem na sto metrów lub czymś takim. Dreszcze emocji, psychiczne zebranie się w sobie, wykombinowanie, jak miałaby zabrzmieć solówka, a potem… jazda!
Ta cudowna kompozycja posiada drobny mankament. Pozostaje jedną z niewielu w studyjnym dorobku Led Zeppelin, w której można usłyszeć skrzypienie stopy bębna taktowego Johna Bonhama.
Lata później gitarzysta Joe Satriani zachwycał się nią: Była doskonałym przykładem przyjęcia struktury bluesa, ale i samodzielnego działania. Muzycy (przyp. KB) przecierali szlaki, a nie kopiowali. Uwielbiam to, że Page zawsze się na to godził. Inny gitarzysta mógł mieć lepszą technikę, ale to, co Page robił, zawsze ją przebijało.
Czas na słowa o samym albumie. Otwierała go kompozycja Immigrant Song. Obsadzała zespół w roli siejących spustoszenie i snujących opowieści o chwale Wikingów. Przewidywano, że zostanie następczynią Whole Lotta Love. I, co by nie mówić, szybko stała się jedną z najbardziej uwielbianych przez fanów.
Następujący po niej utwór Friends – pod względem budowy akustycznych akordów – był, jak określił to autor książki Młot bogów (Saga Led Zeppelin), Stephen Davis: Bezwstydną zrzynką z Crosby Stills And Nash, wzorowaną na aranżacjach Tony’ego Viscontiego dla zespołu T.Rex. Davis dodawał przy tym: Ze swą mroczną orkiestracją i monotonnym śpiewem, było to ostatnie podejście Jimmy’ego do psychodelii. Friends kończył się akordami, wprowadzającymi Celebration Day, kolejny bojowy numer z wieloma gitarowymi ścieżkami.
Pierwszą stronę longplaya kończył gorący uderzający mistyką Out On The Tiles. Drugą, akustyczną stronę, rozpoczynała kompozycja Gallows Pole, posiadająca dwie warstwy: folkową z mandoliną i banjo oraz hardrockową z czadową sekcją rytmiczną.
Potem, jak chcieli niektórzy, następowała „zdrada”, czyli akustyczne kombinacje. Najpierw brzmiał, zagrany z wykorzystaniem pedal steel guitar Tangerine, utwór, który Jimmy napisał jeszcze w czasach The Yardbirds. Potem następował That’s The Way z pełną pogłosów gitarą, wzorowaną na nastrojowych nagraniach Neila Younga, a kolejny Bron-Y-Aur Stomp był luźnym skifflem z ostrym rytmem i delikatną perkusją.
Całość wieńczył hałaśliwy Hats Off To (Roy) Harper, udowadniający, że ekspresję nieokiełznanego hard rocka można przenieść do najbardziej tradycyjnego bluesa. Wydaniu „Trójki” towarzyszyło ogromne zainteresowanie. Zanim ujrzała światło dzienne, zamówienia wyniosły 700 tysięcy egzemplarzy.