Cricklewood Green

0
borowiec
borowiec1916
REKLAMA

Zespół dowodzony przez Alvina Lee, muzyka, który pół wieku temu był nazywany najszybszym gitarzystą świata, powstał w 1966 roku w Londynie. Na przełomie lat 60. i 70. był jednym z najlepszych blues-rockowych bandów w świecie. Dzięki temu, że grał mieszankę rock and rolla i bluesa, odcinał się od znanych, typowo bluesowych zespołów tamtego okresu, takich jak Fleetwood Mac, Chicken Shack, czy Savoy Brown.
Założyciele zespołu – Alvin Lee i basista Leo Lyons grali ze sobą jeszcze w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Koncertowali na niemieckich scenach muzycznych. Występowali często – podobnie jak Beatlesi – w klubach Hamburga, tyle, że od liverpoolczyków zatrzymali się tam dłużej, bo do roku 1965. Po powrocie do Anglii, grając po kilka razy dziennie, występowali jako The Jaybirds. Okazało się jednak, że trudno z takiego grania wyżyć, przynajmniej w Nottingham i okolicy. Tym samym zespół wyjechał do – mocno lansowanego wówczas w Anglii – Birmingham. Tam The Jaybirds zmieniono najpierw na The Bluesyard, a gdy to nie przyniosło pożądanych skutków sięgnięto po nazwę, którą wymyślił Alvin Lee –Ten Years After. Według dziennikarzy chodziło o czas, jaki upłynął od narodzin rock and rolla do debiutu zespołu w pełnym składzie. Jednak Lee tak o tym opowiadał: Przeglądałem magazyn „Radio Times” i zobaczyłem w nim reklamę książki „Suez Ten Years After”. Szukaliśmy nazwy dla zespołu i pomyślałem: Ten Years After zaciekawia – przez następne czterdzieści lat ludzie będą mnie pytać, cóż to oznacza. To interesująca nazwa, a dziesięć to interesująca liczba – alfa i omega, Początek i Koniec. Pierwszy album sygnowany nazwą Ten Years After ukazał się w październiku 1967 roku.
Trzydzieści miesięcy później zespół, opromieniony już sławą po porywającym występie w Woodstock, wydał Cricklewood Green. Materiał na krążek był rejestrowany w nowoczesnych londyńskich studiach nagraniowych Olympic. Muzykom udało się zachować swoje charakterystyczne brzmienie, dzięki któremu potrafili być rozpoznawalni i – mimo że poruszali się w obszarze kilku różnych gatunków muzycznych – krążkowi nie można było zarzucić braku spójności. Przeważającym elementem w wydanym materiale pozostawał oczywiście blues, ale nie pełnił już tak dominującej roli, jak wcześniej. Po latach Alvin Lee rzecz tak ujmował: To niezły album. Uważa się go za moje największe osiągnięcie, ponieważ był to chyba najpopularniejszy album Ten Years After, a poza tym ukazał się w takim momencie, że może być uważany za rodzaj podsumowania lat 60. Moim zdaniem kompozycje, które zawiera, nie są wcale lepsze niż utwory na wcześniejszych lub późniejszych płytach. Ale zgodzę się, że to niezły album. Na angielskiej liście bestsellerów krążek został odnotowany na pozycji 4, w Stanach Zjednoczonych dotarł do miejsca 14.
Na Cricklewood Green znalazły się energetyczne kawałki, jak Sugar the Road oraz Working on the Road, w których są i ostre partie gitary Alvina Lee, i nośny organowy sound Chicka Churchilla, i sprawna gra sekcji Leo Lyons – Ric Lee. Na płycie zamieszczono też kompozycję bardziej złożoną, z elementami stonesowskiego rocka – 50.000 Miles Beneath My Brain, a ponadto: spokojną, nastrojową piosenkę – Circles, bluesowo-barowy utwór Year 3.000 Blues, ozdobiony jazzowymi aranżacjami Me And My Baby oraz ciężki, psychodeliczny, pełen efektów dźwiękowych As The Sun Still Burns Away. Bardzo dobry zestaw, ale najważniejszym numerem był Love Like A Man z rewelacyjnym motywem przewodnim, świetną linią melodyczną i kapitalną częścią instrumentalną. Love Like A Man, jak czas pokazał, stał się największym przebojem Ten Years After. – Nie byliśmy zespołem, który zabiegałby o przeboje – mówił Lee. – Nie byliśmy zespołem singlowym, a albumowym. Ba, nawet nie wiedzieliśmy, że wytwórnia zdecydowała się wydać „Love Like A Man” na singlu. Ale to był przebój – piąta pozycja na listach. I pewnie dlatego wiele osób go pamięta. Singel z Love Like A Man znalazł się na brytyjskiej liście bestsellerów w czerwcu 1970 roku, do pierwszej dziesiątki awansował dwa miesiące później, a w zestawieniu pozostawał do października. Z „Kochaj jak mężczyzna” zetknąłem się po raz pierwszy latem 1974 roku. Pamiętam, że późnym wieczorem cichutko podsłuchiwałem radiowej Trójki. Kiedy zabrzmiało solo Alvina Lee… odpłynąłem. Od tamtej pory minęło tyle lat, wciąż jednak, gdy słyszę Love Like A Man tamto niezwykłe doznanie zawsze do mnie wraca.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze