L.A. Woman

0
fonograf-17 kwietnia-Doors-LA-Woman
REKLAMA

19 kwietnia 1971 roku wytwórnia Elektra Records wydała album L.A. Woman. Był to szósty i zarazem ostatni longplay zarejestrowany przez The Doors z Jimem Morrisonem w składzie. Dwa i pół miesiąca później frontman zespołu zmarł.

Przez większą część roku 1969, po tym jak Jim Morrison został oskarżony o wulgaryzmy i obnażanie się podczas koncertu w Miami, „Doorsi” znajdowali się na czarnej liście rozgłośni radiowych. 20 września 1970 roku Morrison został skazany za ów incydent. W wywiadzie udzielonym Benowi Fong-Torresowi tak o nim powiedział: Myślę, że podświadomie starałem się przebić na tym koncercie, próbowałem sprowadzić go do absurdu. I zadziałało aż za dobrze.

W listopadzie 1970 roku, wkrótce po zakończeniu procesu swojego frontmana, The Doors weszli do Sunset Sound Recorders w Los Angeles, aby nagrać wczesne wersje piosenek L.A. Woman, Riders on the Storm i Love Her Madly. Ta ostatnia została wydana na singlu w marcu 1971 roku i dotarła do pierwszej dwudziestki listy Billboard Hot 100.

REKLAMA (2)

Realizacja nagrań, mimo stanów depresyjnych Morrisona, poszła zaskakująco sprawnie, bo większość materiału miał napisaną wcześniej.

Piotr Kosiński w książce The Doors. Czas apokalipsy tak o tym napisał: Tekst „Cars Hiss By My Window” pochodził na przykład z jednego z ocalałych notatników. „The WASP (Texas Radio And The Big Beat)” i „The Changeling” Jim napisał w 1968 roku, a “L’America” w 1969 z przeznaczeniem do filmu Antonioniego „Zabriskie Point” (…). Dwie z przygotowanych piosenek były szczególnie długie, obie zawierały też wyraźnie akcenty autobiograficzne.

Pierwsza z nich, „L.A. Woman”, stanowiła rodzaj hołdu dla Los Angeles, miasta w którym Jim żył i mieszkał, a które teraz postrzegał jako źródło alienacji dla jego mieszkańców (…). W drugiej, „Riders On The Storm”, zwracał szczególnie uwagę jazzujący charakter klawiszowej improwizacji Raya Manzarka.

Nowe utwory stanowiły odejście od przearanżowanych kompozycji z albumu The Soft Parade, który za sprawą wyczerpujących sesji nagraniowych dał się zespołowi mocno we znaki. Uproszczony styl, wywodzący się z piątej płyty, Morrison Hotel, został dobrze przyjęty. Krytycy, w tym Richie Unterberger i David Quantick, ocenili L.A. Woman jako jeden z najlepszych albumów The Doors, doceniając wokal Morrisona i powrót zespołu do blues-rockowych korzeni.

Tu czas, by poświęcić więcej miejsca wspomnianej kompozycji Riders On The Storm, dla mnie opus magnum zespołu, nie tylko na tej płycie, ale w całej historii jego fonograficznych dokonań.

Historycznie rzecz biorąc, utwór Jeźdźcy burzy był w ogóle ostatnim, jaki muzycy The Doors nagrali ze swoim „zmierzającym w zaświaty” frontmanem. Był to czas, gdy ten męski symbol seksu zamienił się w opoja z wielokilogramową nadwagą. Na szczęście jednak w tamtych dniach, kiedy album L.A. Woman był rejestrowany, muzykom towarzyszyła atmosfera, jakiej od kilku lat nie doświadczali.

Dziś jak ekstrawagancka ciekawostka brzmią słowa wkurzonego producenta płyty, Bruce’a Botnicka, który uważał, że Riders On The Storm to muzyka z cocktail baru. Czas pokazał, jak bardzo się mylił.

REKLAMA (3)

Tekst Jeźdźców burzy zawierał właściwie wszystko, co w literackiej spuściźnie Morrisona najistotniejsze: miłość, przeznaczenie, śmierć. Ponoć przy pisaniu tekstu autor miał na myśli swój mroczny scenariusz filmowy The Hitchhiker (An American Pastorall) o autostopowiczu-mordercy. Zresztą motyw ten przewijał się w jego twórczości wielokrotnie i znaleźć go można również na pośmiertnie wydanej płycie An American Prayer z 1978 roku.

Morrisonowi rzadko zależało na jednoznaczności. Nie dziwi to, bo jasno sformułowany przekaz, pozbawiony tak istotnego dla poezji opalizowania znaczeń, mógłby być postrzegany jako banalny. Stąd też najprawdopodobniej ta jego metaforyka okraszona dziwną symboliką, którą do końca tylko on sam potrafiłby wyjaśnić.

Co by jednak nie mówić, swoiste zespolenie słów z hipnotyzującą muzyką osiągnęło w Riders On The Storm jakość najwyższej próby. Muzycy potrafili tu połączyć świeżość i odkrywczość rockowego przekazu z aranżacyjną, brzmieniową i, co oczywiste, kompozytorską dojrzałością.

Piotr Kosiński we wspomnianej książce The Doors. Czas apokalipsy zauważył, że Riders On The Storm zawiera w sobie ukrytą intensywność, niezbyt wyraźną przy pierwszym przesłuchaniu. Dodałbym, że dzięki tej intensywności utwór silnie uzależnia. Dla mnie w historii rocka powstało nie tak wiele kompozycji, których bez odczucia przesytu mógłbym słuchać codziennie, a w tym przypadku tak właśnie jest. Co więcej, w moim zestawieniu „100 utworów wszech czasów” Jeźdźcy burzy plasują się na szczycie.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze