Przy wejściu parku narodowego na półwyspie Noosa (wybrzeże Queensland) wisi kartka: „Chcesz zobaczyć koale, szukaj przy Dzbanku Do Herbaty”. Brzmi to jak tekst z „Alicji w Krainie Czarów”, jest jednak konkretną wskazówką.
Teapot (Dzbanek do Herbaty) to miejsce piknikowe na wybrzeżu Noosa. Półwysep Noosa to rezerwat leśny, gdzie można chodzić tylko pieszo, a w przerwach tej wędrówki wykąpać się w morzu na kilku naprawdę bajecznych plażach – od skalnych klifów po białe piaski.
Ulica Pod Koalą
Przyglądałam się koronom drzew – nie tylko w pobliżu Teapot – podczas wędrówki wytyczonymi przez las na półwyspie ścieżkami. Dzięki temu widziałam kilka dziwnych ptaków i parę wielkich waranów, które z hałasem wspinały się na konary eukaliptusa. Patrząc w dół z wybrzeża, oglądałam wielkie żółwie morskie, nurkujące w skalnej zatoczce zwanej Wrotami Piekieł, a siedząc w skalnych basenach „Czarodziejskich Stawów” – skalnych zatoczek z ukwiałami i barwnymi rybami – wypatrywałam delfinów. Gdy pływałam przy pobliskiej plaży, miałam przygodę z orłami morskimi – dwa z nich walczyły o zdobycz gdzieś nade mną, a ryba, stanowiąca przedmiot podniebnego sporu, w końcu upadła do morza, tuż koło mnie. Mogłam ją sobie zabrać, ale lepiej nie wdawać się w spory orłów.
Głównej atrakcji Australii, czyli dziko żyjących koali, podczas wędrówek w parku Noosa Head nie udało mi się jednak zobaczyć. Spotkałam się z nimi natomiast w centrum miasteczka, nad ruchliwą drogą.
Wzdłuż głównej ulicy Noosa Head rosną eukaliptusy, których korony miejscami stykają się nad drogą. Tam właśnie zauważyłam usadowionego w rozwidleniu gałęzi dorodnego koalę, który najpierw metodycznie napychał się liśćmi, a potem uciął sobie drzemkę tuż nad ulicą, jakby nie przeszkadzał mu ciągnący dołem sznur samochodów. Amator joggingu, biegnący chodnikiem, wyjaśnił mi, że obecność koali nad główną drogą w Noosa nie jest niczym szczególnie rzadkim.
– Te drzewa to „korytarz”, którym koale od zawsze przechodziły z półwyspu do lasów w głębi lądu. Dlatego nie wolno ich wycinać. Widziałaś kilka sterczących pni przy drodze? W tym miejscu właściciel działki ściął kiedyś nielegalnie kilka drzew, przerywając korytarz koali. Ukarano go, a pnie zostawiono jako ostrzeżenie.
Tou, ofiara drogi
Australijczyków uczy się zasad ekologii w szkole, a jednak koale – symbol kraju i ulubiona „maskotka” – nie uniknęły zagrożeń związanych z sąsiedztwem człowieka. Kiedyś polowano na nie dla miękkich futer, chwytano je do hodowli w domach i ogrodach zoologicznych, gdzie zwykle nie przeżywały długo – do hodowli koali potrzeba bowiem dużej liczby żywych drzew eukaliptusowych. A dziko żyjące koale potrzebują rozległych, zwartych lasów eukaliptusa, których nie przybywa.
Choć rzadko zaludniona Australia należy do najbardziej dziewiczych kontynentów świata, ekologiczny bilans i tu jest alarmujący. Od czasu odkrycia kontynentu przez białych ludzi wyginęło 23 procent miejscowych ssaków, prawie 10 procent ptaków, 16 procent płazów, blisko jedna dziesiąta gatunków ryb i pięć procent endemicznych roślin!
Australijczycy szybko jeżdżą i sporo śmiecą (są – po Amerykanach – drugą nacją świata produkującą najwięcej odpadów). Co roku tysiące zwierząt ginie tu na drogach – w tym przynajmniej kilkaset koali. Znaki drogowe z wizerunkiem koali i napisem “Jedź ostrożnie, chcemy żyć!” zobaczyć można w wielu miejscach. Ale jednak podczas pobytu w Queensland kilkakrotnie widziałam na poboczach dróg zwłoki potrąconych przez samochody kangurów, oposów, dingo, a nawet kolczatek – najściślej chronionych australijskich zwierząt. Koale, choć po ziemi potrafią poruszać się dość szybko, skacząc trochę jak króliki, podczas przebywania dróg nierzadko spotyka podobny los. “Jeśli chcesz pomóc przetrwać koalom, uprawiaj eukaliptusy, pilnuj swoich psów, by nie napadały dzikich zwierząt, bądź bardzo ostrożny, prowadząc samochód, szczególnie nocą…” – ostrzega w ulotkach Australian Koala Foundation.
Sylvie, Australijka, którą poznałam kiedyś na Wyspach Galapagos, a odwiedziłam w Brisbane, przez półtora roku odchowywała młodą samiczkę koali, którą jej sąsiad znalazł ranną na poboczu drogi. Tou, jak nazwano ją podczas rehabilitacji, została potrącona przez samochód i zostawiona na poboczu. Miała przetrącone biodro. Niestety, od początku nie rokowano jej powrotu do pełnej sprawności.
– Wyzdrowiała, ale wyraźnie utykała, chodząc po ziemi – opowiadała Sylvie. – Nie mogliśmy wypuścić jej na wolność. Oddaliśmy ją do prywatnego parku, gdzie jest pod stałą opieką i gdzie co jakiś czas mogę ją odwiedzać.
Weekend z koalą
Najbliżej Brisbane koale można zobaczyć w Lone Pine Koala Sanctuary. To jedno z ulubionych weekendowych miejsc dla mieszkańców Brisbane i odwiedzających Queensland turystów. Można tu zobaczyć wombaty, diabły tasmańskie i latające lisy – duże owocożerne nietoperze. Można pokarmić oswojone kangury i papugi, posłuchać „śpiewu” dingo albo obejrzeć pokazy psów pasterskich. Główną atrakcją są jednak, oczywiście, koale.
Ich populacja w rezerwacie liczy ponad sto dwadzieścia sztuk. W ulotkach Lone Pine z odcieniem dumy podaje się informację, że rezerwat zużywa codziennie tonę liści z drzew eukaliptusowych, które zjadają koale. Ich karmienie w obecności zwiedzających jest zresztą jednym z najważniejszych pokazów w tutejszym rozkładzie dnia.
Karmienie turystów też zresztą odbywa się… w obecności koali. W Lone Pine jest bufet z wielką jadalnią, otoczoną przyciętymi pniami, na których siedzi, drzemie, bawi się, uprawia gimnastykę itd. ponad pół setki dorodnych koali. Do ludzi zwierzaki zachowują arystokratyczny dystans – nie zwracają większej uwagi na wypełniające salę wycieczki rodzinne i robiących zdjęcia turystów. Czasem schodzą z drzew i kłusują zabawnie, skokami, na drugą stronę sali. Ze znacznie mniejszą rezerwą zachowują się swobodnie chodzące po parku nogale, zwane w Australii buszowymi indykami, które przesiadują pod stolikami w oczekiwaniu na resztki. Są tu i ptaki miodożery, siadające na stołach i sprzątające z talerzy.
W pobliżu jadalni z galerią koali odwiedzić można wiele zagród dla sympatycznych torbaczy – od „żłobka”, gdzie przebywają samiczki z młodymi, po „gaj kawalerów”, w którym młode samce oczekują na narzeczone. Jest też wybieg dla nieco odmiennie ubarwionych koali z południa, no i punkt „rodzinnych fotografii”. Za kilkadziesiąt dolarów można tu zrobić sobie zdjęcie z „misiem” dyżurnym. Młodzi, umundurowani w bladozielone uniformy wolontariusze, pracujący w Lone Pine, uważają, by fotografujący się trzymali koale we właściwy sposób i nie męczyli zwierząt pieszczotami. Bardzo stanowcze dziewczyny w szortach dbają, by żaden z dyżurnych „misiów” nie pracował w punkcie fotograficznym zbyt długo i w razie oznak zniecierpliwienia został zastąpiony zmiennikiem. Zasady wybierania zmienników są żelazne.
– Nie może to być osobnik zbyt młody, staruszek, matka z młodym ani zwierzę niedawno skojarzone w parę. Nie można, wybierając zwierzę do fotografii, brać tego, które właśnie je albo śpi – wyjaśniła mi Tammy, nastoletnia wolontariuszka.
O zwiedzających jednak także się dba – w punkcie fotograficznym na podstawie wykonanego zdjęcia można od razu zamówić podkoszulek, kubek lub portret do oprawienia w ramki. Przy wyjściu z rezerwatu jest natomiast sklep, pełen pluszowych koali, ceramicznych krokodyli i rzeźbionych w drewnie kangurów. Sylvie, która wybrała się ze mną do Lone Pine, kupiła półmetrowego pluszaka-koalę na prezent dla bratanicy. Już po zakupie odkryłyśmy dyskretnie wszytą metkę: Design of Australia, made in China. Sylvie z rozbawieniem potrząsnęła głową.
– Na szczęście te żywe – stwierdziła – wciąż jeszcze są oryginalne…
 
 
![Patriotycznie na tarnowskich ulicach [ZDJĘCIA] Patriotycznie Tarnów](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/10/IMG_20251030_183742-218x150.jpg)



![Pomarańczowe niebo i widok na Tatry… [ZDJĘCIA] Widok na Tatry](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/10/IMG-20251029-WA0003-218x150.jpg)









![Zaprezentowali dzieła absolwentów tarnowskiego „plastyka” [ZDJĘCIA] Wystawa](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/10/Wystawa-tarnowskiego-plastyka-9-218x150.jpg)









