Panormos leży na uboczu. Od głównej drogi, od przystanków autobusowych – od których trzeba zejść dość mocno w dół, ku wybrzeżu – a także od większych i bardziej znanych celów turystycznych. Może dzięki temu jest wciąż miejscem, jakie lubię – małym, niezatłoczonym, z autentycznym klimatem.
Nie jest to miejscowość odległa czy trudno dostępna. Leży na turystycznym wybrzeżu Krety pomiędzy Retimno a Bali. Właśnie – pomiędzy. Retimno, miasto z weneckim portem i fortem, z meczetami, muzeami i urozmaiconą historią, jest od lat popularnym punktem na mapie atrakcji turystycznych Krety. Z kolei Bali, które z wioski rybackiej wyewoluowało w nowoczesne wczasowisko, z eleganckimi hotelami oraz mnóstwem barów i tawern, malowniczo stłoczonych na klifach zatoki, jest modne nie tylko wśród przyjezdnych, ale także majętnych Greków i artystów.
Panormos leży w niewielkiej zatoce pomiędzy tymi dwoma ośrodkami i nie jest ani szczególnie nowoczesne i modne, ani bardzo zabytkowe i sławne. Są tu jeden czy dwa wielkie hotele z basenami, ale o parę kilometrów od centrum Panormos, gdzie dominują małe hoteliki i pensjonaty. Jest tu poza tym niewielki port i dwie nieduże plaże. Całość obejść można w dwadzieścia minut. O ile nie skusi nas postój w jakimś malowniczym zaułku, przy wystawionym na ulicę stoliku…

Od Rzymian do młyna
Nazwa Panormo oznacza podobno po grecku tyle, co bezpieczny port, i taka była przez stulecia główna rola tego miejsca. Co nie znaczy, że osada nie ma odpowiednio długiej i starożytnej historii – jak niemal wszystkie miejsca na Krecie. Popularny żart mówi, że jeśli wędrując po tej wyspie, przysiądziesz gdzieś na kamieniu, natychmiast pojawi się ktoś, kto zacznie ci tłumaczyć, że są to ruiny minojskiej willi, świątyni, miasta itd.
Panormos nie jest wyjątkiem i w dalekiej przeszłości było starorzymskim portem Axos, a potem zamożnym nadmorskim miastem. O tym ostatnim świadczy m.in. odkrycie archeologiczne z 1948 roku, kiedy to niecałe pół kilometra od centrum Panormos odkopano ruiny największej w północnej części Krety bazyliki chrześcijańskiej z VI wieku, Agia Sofia. Był to rozległy, trzynawowy kościół o ponad pięćdziesięciometrowej długości, niezbyt pasujący do wizerunku niewielkiej osady, jaką Panormos jest dziś. Bazylikę zniszczyli Arabowie, którzy w VII wieku najechali Kretę, i którzy, być może, położyli też kres świetności miasta. Po Arabach zatokę i port zajęli Genueńczycy, którzy ufortyfikowali to miejsce. Ruiny fortyfikacji, od których port przez jakiś czas nazywano Castelli, czyli Zamkiem Milopotamos (nazwa regionu, w którym leży Panormos), można do dziś oglądać na wybrzeżu. Fortyfikacje nie przetrwały, a zatokę odbili Genuańczykom na początku XIII w. Wenecjanie.
W czasach nowożytnych Panormos funkcjonowało głównie jako port m.in. dla statków parowych, a także jako wioska rybacka oraz centrum regionu uprawy oliwy i oliwek. Jednak nie tylko z tych tradycyjnych upraw region był znany. Przyjemnym zaskoczeniem podczas spaceru po Panormos było dla mnie odkrycie budynku młyna karobowego, przerabiającego tzw. chleb świętojański. Jak się okazuje, była to miejscowa specjalność.
Zasłużone drzewo
Z drzewem świętojańskim, zwanym też drzewem karobowym, ceratonią – a naukowo: szarańczynem strąkowym – po raz pierwszy spotkałam się na Malcie. Jest to jedna z ciekawszych roślin regionu śródziemnomorskiego, w historii ludzkiej cywilizacji bardzo zasłużona. To zimozielone drzewo z rodziny bobowatych rodzi duże strąki, zawierające drobne owoce z licznymi pestkami. To właśnie te strąki nazywa się „chlebem świętojańskim”. W okresach głodu już od czasów starożytnych mielono je i zjadano w formie podpłomyków.
Strąkami drzewa świętojańskiego żywił się podobno na pustyni św. Jan Chrzciciel (stąd zwyczajowa nazwa ceratonii). O ile nie jadł szarańczy… Interpretatorzy tekstów biblijnych nie są pewni, czy w zapisie o diecie świętego chodzi o szarańczę, czy szarańczyn. Prawdopodobnie szarańczyn jadał także syn marnotrawny z biblijnej przypowieści gdy żywił się resztkami pokarmu świń… Szarańczyn był bowiem także rośliną pastewną, jego strąkami karmiono zwierzęta domowe.
Mączki z przemielonych nasion szarańczynu używano też do słodzenia – strąki zawierają bowiem ok. 50 proc. cukru. Do dziś mączkę karobową dodaje się do ciast. A tzw. guma karobowa z mączki chleba świętojańskiego jest popularną substancją zagęszczającą, stosowaną w różnych produktach.
Nie dość tego. Owoców drzewa świętojańskiego używa się do produkcji dietetycznych i nieuczulających substytutów kakao i czekolady, bo w smaku je przypominają, nie zawierają natomiast kofeiny i mają niską zawartość tłuszczu. Z soku wyciśniętego z owoców szarańczynu robi się m.in. syropy używane w cukiernictwie, przetwórstwie owoców oraz w produkcji likierów karobowych (znakomitych).

Haroupomylos – młyn karobowy w Panormos, jak się dowiedziałam, specjalizował się w przetwarzaniu nasion i strąków licznie rosnącego w okolicy szarańczynu w mączkę i gumę karobową. Część jego produkcji – głównie mąka do wypieków – trafiała na rynek grecki, natomiast inne półprodukty szły na eksport. Najwięcej kupował podobno przemysł fotograficzny – niektóre odmiany gumy karobowej stosowano m.in. do błon fotograficznych i filmów, inne wykorzystywano w produkcji kosmetyków. Doprawdy trudno o bardziej wszechstronną roślinę niż drzewo świętojańskie.
Warto dodać, że drzewo to ma zasługi także dla… sztuki jubilerskiej. Nasion szarańczynu, ze względu na ich niemal identyczny rozmiar i masę, używano bowiem jako jednostek wagi. Dzisiejszy jubilerski karat ma źródłosłów w greckim słowie keration, oznaczającym właśnie szarańczyn vel drzewo karobowe.
Błądząc w zaułkach
Młyn karobowy w Panormos wybudowano w 1930 roku, a 60 lat później został uznany za zabytek przemysłowy. Odtąd w jego budynku z lokalnego kamienia odbywały się różne imprezy kulturalne mimo że młyn był wówczas niemal ruiną. Pod koniec XX wieku uzyskano fundusze na remont młyna i jego adaptację na Centrum Kulturalno-Wystawiennicze. Dziś odbywają się tam koncerty, projekcje, spektakle i konferencje.
Jednak nie tylko młyn objęto ochroną. Całe Panormos uznano za obszar krajobrazu chronionego ze względu na malowniczość i tradycyjną zabudowę. Niewysokim, kamiennym domom w Panormos, z balkonami w stylu włoskim, ze starymi drzwiami i niebieskimi okiennicami, a także wąskim brukowanym uliczkom, tarasom wychodzącym na zatokę, małym ogródkom tłoczącym się przy stojących na stromym zboczu domach trudno się oprzeć. Owszem, zabudowę w tym stylu znajdziecie także w innych miejscowościach na Krecie, ale Panormos jest jak pigułka tego stylu, w dodatku w wydaniu spokojnym, niewymuszonym. Spacerując po malowniczych zaułkach ma się – szczególnie pod koniec sezonu – wrażenie nie turystycznego image, ale zwyczajności i codzienności. Wystawiane po południu z restauracji na ulicę krzesła i proste stoliki nie są tylko i głównie dla turystów – spotkacie także lokalnych klientów i miejscowych mężczyzn, przesiadujących jak niegdyś w tradycyjnych cofeneionach. Nie ma tłoku. Nie ma natrętnych reklam. Nie ma też ruchliwych ulic. Drogi krajowej, biegnącej wybrzeżem, z uliczek w dole nie widać i nie słychać. Nawet autobus z Retimno przystaje poza miasteczkiem.
Niewiele brakowało, żebym wcale nie trafiła do Panormos. Jechałam z Bali do Retimno, autobus był sporo spóźniony i postanowiłam nie wysiadać już – jak wcześniej planowałam – w Panormos. Autobus zatrzymał się jednak bo wysiadał miejscowy chłopak. Wysiadłam także. Żałowałabym gdybym tego nie zrobiła.
# TEMI, Podróże, Między Bali a Retimno Marta Tutaj, Panormos Kreta Marta Tutaj