12 maja minęło 60 lat od dnia, w którym zespół The Rolling Stones w studiu RCA w Hollywood zarejestrował swój wielki hit (I Can’t Get No) Satisfaction. Czas pokazał, że stał się jednym z najsłynniejszych utworów w dziejach rocka.
Kompozycja zrodziła się wiosną 1965 roku podczas tournée The Rolling Stones po Stanach Zjednoczonych. Według Micka Jaggera powstała na basenie w Tampie na Florydzie i była początkowo pomysłem gitarzysty, Keitha Richardsa. Co do autora pomysłu opinie są zgodne. Jednak samą genezę nieco inaczej przedstawia ówczesny basista zespołu, Bill Wyman. „Satisfaction” zostało tak naprawdę napisane w Clearwater na Florydzie. Keith obudził się w środku nocy w hotelu z riffem w głowie i nagrał go na taśmie. Rano Mick stwierdził, że pasują słowa „I can’t get no satisfaction”.
Pierwsze podejście do rejestracji odbyło się 10 maja 1965 roku w studiu Chess Records, w Chicago. Podczas tego podejścia Richards użył gitary akustycznej i cały ciężar spoczął na fortepianie, na którym wspierał kapelę Jack Nitzsche. Scott Ross, przyjaciel zespołu mówił: Słyszałem demo tego oryginalnego nagrania, zanim dołożono fuzz gitary, kiedy jeszcze Brian Jones grał na harmonijce. Już wtedy założyłem się z Mickiem, Keithem i Brianem, że to nagranie będzie największym przebojem w dotychczasowej karierze zespołu. Całość jednak brzmiała jak piosenka w stylu folk, co nie mogło tak pozostać. Richards ostro oponował.
Dwa dni później zespół udał się do studia RCA w Hollywood, gdzie piosenka pod okiem Dave’a Hassingera nabrała ostatecznego kształtu. Charlie Watts zmienił tempo gry na bębnach, Keith wykorzystał świeżo nabyty fuzzbox firmy Gibson, który zmienił brzmienie gitary elektrycznej na „dęciakowe” znane z ostatecznej wersji.
Nie wszystkim jednak kawałek przypadł do gustu. Oto znowu słowa basisty: Po wysłuchaniu mastera dyskutowaliśmy, czy wydać to na singlu, czy nie. Andrew (Oldham, producent – przyp. KB) i Dave Hassinger byli nastawieni do nagrania pozytywnie, więc zdecydowaliśmy się na głosowanie. Na tak głosowali Andrew, Dave, Stu, Brian i Charlie, zaś na nie – Mick i Keith (sic!).
Wydany 4 czerwca singel z nagraniem stał się pierwszym, jaki dotarł na szczyt list bestsellerów po obu stronach Atlantyku. Był to hit, który jak czas pokazał, rychło urósł do rangi pokoleniowego hymnu.
Warto zwrócić tu uwagę, że w tamtych czasach topowe piosenki nie miały w sobie znamion protestsongu. Natomiast surowy w formie tekst Satisfaction nawiązywał do wzorców wypracowanych przez czarnych bluesmanów. Pokrzykiwania i powtórzenia dawały nie tylko właściwą temperaturę, ale też odpowiedni pałer.
Jeden z największych znawców muzyki popularnej, Dave Marsh, w wydanej w 1989 roku książce The Heart Of Rock And Soul napisał: „Satisfaction” po „Johnny B. Goode” Chucka Berry’ego ma najwspanialszy gitarowy riff w dziejach rock and rolla. Ale nie jest z nim tak jak w innych przypadkach. Zawsze myślałem, że jego brzmienie podobne do The Memphis Horns (sekstet instrumentów dętych legendarnej wytwórni Stax – przyp. KB) było sposobem Keitha Richardsa na zrekompensowanie braku sekcji dęciaków istotnej dla zespołów soulowych, których brzmienie Stonesi chcieli naśladować. (…). To czyni „Satisfaction” utworem znakomitym. Również dlatego, że wszyscy inni są tam świetnie zgrani. Charlie Watts i Bill Wyman (pałker i basista – przyp. KB) nigdy tak doskonale się nie uzupełniali. „Satisfaction” – kontynuuje Marsh – był pierwszym numerem Micka Jaggera, przedstawiającym ponury i kpiący z egzystencjalnej soulowej liryki jive. Na temat tekstu napisano traktaty (…). Muzyka natomiast jest bezdyskusyjnie wyjątkowa. Gdyby Bob Dylan i Otis Redding (Marsh jako Amerykanin trafnie przytoczył tych artystów – przyp. KB) wspólnie napisali piosenkę, musiałaby stanąć w szranki z „Satisfaction”.
I jeszcze słowa Daniela Wyszogrodzkiego, pochodzące z książki Satysfakcja. Historia zespołu The Rolling Stones. Są następujące: Genialny w swej prostocie riff gitarowy Richardsa po jednorazowym wysłuchaniu zapisuje się na trwałe w pamięci. Słowa to także strzał w dziesiątkę. „Nie znajduję satysfakcji, a próbuję, próbuję, próbuję…”. Jest w nich wszystko – gniew i skarga, mówienie do siebie i wołanie do świata. Frustracja, wywołana bezsilnością i głębokie osamotnienie. Heroiczna świadomość własnych potrzeb i gorzka świadomość niemożności ich spełnienia. Ale to, co wydaje się w piosence najważniejsze, co wyposaża ją w moc oddziaływania archetypu, to obecność mitu Syzyfa w ponawianych bez końca próbach. Syzyfowi były dane cierpienie i nadzieja. Młode pokolenie przeżywało liczne frustracje, ale nikt nie był w stanie odebrać mu nadziei.