Legendarny album Deep Purple

0
fonograf - Deep Purple
REKLAMA

55 lat temu (5 czerwca) wydano winyl, który od lat uchodzi za kamień milowy w historii muzyki rockowej. Nosił tytuł Deep Purple In Rock i chociaż napisano o nim wszystko, to dziś, do pewnego stopnia z racji kronikarskiego obowiązku, powracam do niego.
W tamtych odległych czasach w zgrzebnym PRL-u zachodnie płyty były rarytasami nieosiągalnymi dla przeciętnego nastolatka. Dostęp do nich zapewniało radio, z którego nagrywało się na magnetofonach i gdy tak sięgam pamięcią, to pierwszym utworem pochodzącym z Deep Purple In Rock, a który zarejestrowałem na mojej szpulowej ZT-ce, był Into The Fire. Wraz z nim dotarło do mnie, że Deep Purple będzie jednym z moich ulubionych zespołów.
To była piąta płyta w dyskografii bandu, jednak pierwsza, która uczyniła zeń megagwiazdę. Obok debiutanckich albumów Led Zeppelin i Black Sabbath stała się fundamentalną dla hard rocka.

Prace nagraniowe z nią związane rozpoczęto w sierpniu 1969 roku. Prowadzono je do maja roku następnego w studiach IBC, De Lane Lea i Abbey Road.
Płytę otwierał porywający Speed King. Niespełna sześciominutowy utwór, który został zarejestrowany na początku listopada 1969 roku. Król szybkości z cytatami z rockowej klasyki (Good Molly Miss Molly, Tutti Frutti) niczym rozpędzony ekspres zaprezentował talent, wyobraźnię i umiejętności muzyków. Znalazły się w nim szaleńcze popisy wokalne Iana Gillana, znakomity dialog organów Hammonda Johna Lorda i gitary Ritchie’go Blackmore’a w partii środkowej, i – dla dopełnienia całości – nienaganna, pełna poweru jazda sekcji rytmicznej.
Drugi utwór na płycie – Bloodsucker kontynuował uderzenie Króla szybkości. Zwarty i soczysty, gdyby został wydany na singlu, z powodzeniem mógłby ścigać się na ówczesnych listach bestsellerów.

Jako trzeci numer (bodaj najsłynniejszy z płyty) brzmiał Child In Time. Basista John Glover wspominał niegdyś: Wspólne wakacje z Ianem Paicem (perkusista) i Ritchiem Blackmorem, to była jedna z pierwszych rzeczy po moim dołączeniu do grupy. Pływaliśmy łodzią po Tamizie i słuchaliśmy całego mnóstwa płyt. Jedną z nich był wydany w 1969 roku krążek kalifornijskiej grupy It’s A Beautiful Day, ale szczególnego znaczenia nabrał pochodzący zeń utwór Bombay Calling. Przy okazji wspólnego jammowania wzięto go na warsztat. Przerodził się z czasem w zupełnie nową kompozycję będącą pierwowzorem Child In Time, jednak podobieństwo linii melodycznej wstępu pozostało.
Prace nagraniowe nad Dzieckiem w czasie rozpoczęto w listopadzie 1969 roku. Powstała rzecz niezwykła, w której znaczące miejsce znalazły zarówno tworzące nastrój (już w introdukcji) klawisze Lorda, jak i budujące napięcie pozostałe instrumenty. Całość stała się jednak przede wszystkim popisem wokalnym Gillana, który w swoistym crescendo potrafił kilkakrotnie przechodzić od cichego śpiewu do dramatycznego krzyku.
Drugą stronę płyty otwierał Flight Of The Rat, niespełna ośmiominutowy utwór, ze znakomitą jazdą klawiszy Lorda, ostrym, pełnym czadu graniem Iana Paice’a na bębnach, zgrabnymi solówkami Balckmore’a z ewidentnymi odniesieniami do brzmień Jimi’ego Hendrixa.

REKLAMA (2)

Po Locie szczura następował wspomniany Into The Fire, najkrótszy kawałek na płycie, za to ozdobiony jędrnym i ciężkim jak czołg riffem. Numer został zarejestrowany podczas sesji w studiach IBC w końcu listopada 1969 roku. W tamtym czasie uznano, że zarówno Flight Of The Rat, jak i Into The Fire to antynarkotykowe manifesty.
Następnym na płycie stał się utwór Living Wreck. Kompozycja, podobnie jak Speed King, została zarejestrowana w początkowym okresie pracy nad płytą. Inżynier Andy Knight (dźwiękowiec) tak wypowiadał się o tym kawałku: prezentuje moje ulubione brzmienie perkusji, jest autentycznie żywe, metaliczne i ciężkie.

REKLAMA (3)

Według niektórych członków zespołu, z Rogerem Gloverem na czele, Living Wreck nie był jednak tak dobry jak inne kawałki na płycie. Ale to rzecz gustu.
Całość zamykała kompozycja Hard Lovin Man, rejestrowana ponoć w dzień Nowego 1970 Roku. Basista zespołu mówił: to mój ulubiony kawałek na tym albumie, jest tu tak wiele ognia, solo Jona Lorda jest tak bardzo bliskie tego, co wykonuje na scenie, to numer który oddaje prawdziwy charakter zespołu.
Płyta w zestawieniu bestsellerów w rodzimej Anglii dotarła do pozycji czwartej, w Niemczech i Australii uplasowała się na czele. W innych krajach, takich jak: USA, Argentyna, Francja czy Holandia pokryła się złotem.
Po premierze płyty zespół zyskał pierwszorzędny status koncertowy, a tygodnik Melody Maker ogłosił: nadchodzi Purplemania i to była racja.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze