24 maja minęło pięćdziesiąt lat od wydania longplaya zwanego popularnie „Czerwonym albumem”. Był to pierwszy podwójny krążek w dziejach polskiej fonografii z muzyką „poza poważną”, a zarazem najbardziej hardrockowy w dyskografii Czesława Niemena.
Ta płyta, wydana początkowo bez tytułu, potem za sprawą najważniejszego utworu znana powszechnie jako Człowiek jam niewdzięczny, także i dziś bywa oceniana różnie. Osobiście należę do grona jej zdecydowanych zwolenników. Bo, choć nie jest to dzieło formatu Niemen Enigmatic z genialnym utworem Bema pamięci żałobny rapsod, to jednak wcale nie utraciło swojej wyrazistości, a przecież tak się stało (nie przymierzając) z moim ulubionym niegdyś, a o pięć lat późniejszym wydawnictwem Katharsis. Co więcej, gdyby „Czerwony album” nieco „odchudzić” i wydać, nie tyle na dwóch, ile na trzech stronach (Tak! Tego rodzaju wydawnictwa ukazywały się, jak choćby Second Winter Johnny’ego Wintera), to mógłby uchodzić za… arcydzieło.
Warto przy tym wspomnieć, że albumowi przypadło miejsce trochę pechowe, bo pomiędzy wspomnianym, doskonałym Enigmatic, a niesamowitym debiutem grupy Niemen, czyli Strange Is This World. Te pomnikowe wydawnictwa trochę Czerwony album przysłoniły.
Płytę wypełnił jednak solidny rock, oparty na konkretnie pracującej sekcji i mocnych gitarowych riffach. Obyło się bez awangardowych, czy choćby elektronicznych odjazdów. Nagrania, które wypełniły album zostały zarejestrowane między 18 grudnia 1970 a 21 stycznia roku następnego. Artyście towarzyszyła grupa Niemen Enigmatic, choć już bez dotychczasowego szefa muzycznego Zbigniewa Namysłowskiego.
Okładka albumu była jak na polskie realia wyjątkowa. Zaprojektowana przez samego Niemena, na podstawie zdjęcia Mariana Saneckiego, na froncie nie miała żadnego napisu, jedynie stylizowane, czarne zdjęcie artysty na czerwonym tle.
Po latach o tym podwójnym krążku Niemen tak się wypowiadał: Album, określany jako „czerwony” ze względu na okładkę w tym kolorze, a nie ze wstydu jak sądzę, jest przełomowym w moim dorobku, mimo różnych niedoróbek. Znakomitym nabytkiem zespołu był Jacek Mikuła, który po mistrzowsku wykorzystał organy Hammonda. Bas Janusza Zielińskiego stawał się coraz wyrazistszy. Tomek Jaśkiewicz okazał się zdolnym kompozytorem („Zechcesz mnie zechcesz” i „Muzyko moja” do słów Wojciecha Młynarskiego). Pojawiła się nowa gwiazda perkusji – Janusz Stefański, który użyczył nam swoich niezwykłych umiejętności (…). Warto dodać, że w dużej mierze udało mi się zrealizować wcześniejsze, nie do końca spełnione marzenia o żeńskim chórku, który na czele z niezwykłym głosem Krystyny Prońko dobarwił całość. Nawiasem mówiąc w sesji wzięły udział dwie żeńskie grupy wokalne: jedną, obok Krystyny Prońko, tworzyły Zofia Borca oraz Elżbieta Linkowska, następną była Partita.
Pierwsza płyta w zestawie była pioruńsko dobra. Otwierał ją ponad 20-minutowy Człowiek jam niewdzięczny z podniosłym refrenem, z norwidowskim w klimacie tekstem Niemena oraz rozbudowaną częścią instrumentalną. Potem brzmiała majestatyczna kompozycja Aerumnarum plenus rozwijająca się od spokojnego początku po mocny hardrockowy finał. Dalej, bodaj najpopularniejsza, bo wydana na singlu, bardzo dobra kompozycja Italiam Italiam, a zamykające pierwszą płytę Enigmatyczne impresje do dziś uwodzą pełnym poweru brzmieniem Hammonda i santanowską gitarą.
Na drugim krążku znalazło się trochę wypełniaczy, choć otwierała go całkiem udana kompozycja Nie jesteś moja, traktująca o rozstaniu z Faridą – włoską piosenkarką i miłością artysty. Jeszcze lepsze wrażenie robiła ekspresyjna mieszanka rocka i soulu zawarta w utworze Wróć jeszcze dziś. Niestety Mój pejzaż brzmiał dość banalnie, i muzycznie, i tekstowo. Ciekawiej było w kompozycji Sprzedaj mnie wiatrowi z ładnie brzmiącymi fletem i fortepianem. Rockowa piosenka Zechcesz mnie zechcesz nie wyróżniła się właściwie niczym specjalnym, a ubarwiał ją nieco knajpiany fortepian. Wieńcząca całość Muzyko moja zawierała całkiem udany wiodący rockowy temat, ale za to nieco irytujące chórki. Między nimi wylądowała bodaj najbardziej z tej trójki udana kompozycja Chwila ciszy, z interesującym gitarowym solo.
Ciekawe, że musiało upłynąć sporo czasu, zanim autor docenił swoje wydawnictwo. Jeszcze w 1997 roku w rozmowie z Wiesławem Królikowskim, twierdził: Album jest nie najlepiej nagrany. Część wokalną trochę inaczej sobie wyobrażałem. (…). Ja w ogóle nie jestem wielkim entuzjastą tego albumu. A jednak są tacy, którzy entuzjastami byli, są i pozostaną. Piszący te słowa do nich również się zalicza.