Zakupy, sklepy i targi nigdy nie były celem moich podróży, choćby z tego względu, że zawsze starałam się podróżować tak tanio, jak to możliwe. Zwykle też omijałam wielkie miasta, bo dość dawno temu przekonałam się, że przy bliższym poznaniu są rozczarowujące. Na lokalnych targach jednak bywałam, przystając czasem na krótko w drodze. Niektóre z nich wspominam ciepło, jako miejsca interesujące, barwne, przyjazne. A także… niedrogie.
Pamiętnym dla mnie lokalnym targiem był suk Sarudża w Damaszku. Suk oznacza targ czy bazar, a Sarudża to nazwa dzielnicy, gdzie znajdowały się m.in. niezbyt drogie turystyczne hotele. Leżący w sąsiedztwie hoteli suk nie był ani szczególnie dużym, ani najbardziej popularnym targiem w Damaszku – uważanym za najstarsze nieprzerwanie zamieszkane miasto na świecie.
Nikt nie wie tak naprawdę, kiedy powstało, jego początki lokuje się w trzecim tysiącleciu przed naszą erą. Nazwa Damaszku pojawia się już na glinianych tabliczkach ze starożytnego Egiptu i Mezopotamii. W ciągu kolejnych wieków historii rządzili tu Aramejczycy, Asyryjczycy i Babilończycy, Persowie, Grecy, Egipcjanie, Bizantyjczycy, Turcy, Arabowie, Syryjczycy i Brytyjczycy. Damaszek był zdobyczą Aleksandra Wielkiego, stolicą Saladyna, a sześćset lat temu zburzony został przez Mongołów pod przywództwem Tamerlana. Był też Damaszek sceną najważniejszych opowieści świata.
„To właśnie w okolicy Damaszku, na zboczach góry Kasjun, Kain zabił Abla, a Abrahamowi objawił się Bóg. To w drodze do Damaszku nawrócił się Szaweł, by stać się św. Pawłem, Apostołem Narodów. W Damaszku lub w okolicy, według tradycji, znajdować się miał grób Jana Chrzciciela, w którym złożono jego głowę, a także grób Huda, jednego z najwcześniejszych proroków muzułmańskich, grobowce dwóch córek Mahometa, nie wspominając o sanktuariach siedmiu szejków i Czterdziestu Męczenników – pisał Barnaby Rogerson w swoim opracowaniu o Damaszku.
Misy z orzeszkami i piramidy truskawek
Wracajmy jednak na suk Sarudża. Nie sprzedawano tam perskich dywanów, turystycznych pamiątek czy sławnego wówczas syryjskiego rękodzieła, jak posrebrzane tace, dzbany, lampy. Targ był nastawiony przede wszystkim na potrzeby mieszkańców dzielnicy – sprzedawano tu sporo owoców i warzyw, mięso, słodycze, trochę butów i ubrań oraz artykuły dla domu. Stąd obok cynowych dzbanków do herbaty i biżuterii z agatami wystawiano plastikowe miski, szczotki i rosyjskiej produkcji „adidasy” (!). Obok przypominających mundury płaszczy do kostek i czarnych chust na głowę – typowego ubioru muzułmańskich dam – oferowano figlarną i kolorową bieliznę chińskiej produkcji. W sąsiedztwie równo usypanych stert egzotycznych przypraw piętrzyły się piramidy… papieru toaletowego. Sprzedawano też niekoniecznie oryginalne szwajcarskie scyzoryki i zegarki, na pewno oryginalną soczewicę obok mąki i pęczaku, czekoladowe batoniki i cukierki – także ułożone w piramidy. A dalej ciągnęły się stragany – jatki, straszące powieszonymi na hakach krowimi, baranimi i kurzymi tuszami, które ćwiartowano na miejscu.
Najbardziej malowniczo było oczywiście przy stoiskach z warzywami, owocami i przyprawami. Z wielkich mis sprzedawano tu orzeszki piniowe, pistacje i migdały, szufelkami nakładano pieprz, kurkumę i gotowe mieszanki przypraw. W malowniczych stosach piętrzyły się oliwki: zielone, brązowe i złote. Obok – jako że był właśnie sezon – leżały całe hałdy pomarańczy oraz cudowne piramidy truskawek, przybranych fioletowymi i pomarańczowymi kwiatami. Oliwki i truskawki kosztowało się przechodząc, czyli biorąc je po prostu ze spiętrzonych na stoiskach stert. Były to czasy, które dziś wydają się nieprawdopodobne, gdy oddzielamy się od wszystkiego maseczkami i plastikiem. Były to zresztą czasy odległe – jeszcze przed trwającą od dziesięciu lat wojną w Syrii.
Więcej się rozmawiało niż płaciło
Wtedy, jeszcze przed wojną, suk Sarudża był jednym z najsympatyczniejszych i – mimo wędrujących między straganami tłumów ludzi – najbezpieczniejszych miejsc w Damaszku. Był to handel z ludzką, zwykle uśmiechniętą twarzą, gdzie więcej się rozmawiało i próbowało niż płaciło, gdzie ludzie kłaniali się nawet nieznajomym, a sprzedawcy nieustannie odwiedzali się wzajemnie, by pogadać, wypić miętową herbatę, zobaczyć, co udało się sprzedać i za ile.
Pamiętam, że przy skrzyżowaniu dwóch targowiskowych alejek stała maszyna z wielkim żeliwnym kołem. W tym ciężkim dziwie techniki produkowano lokalne słodycze – długie węże z ciasta, ociekające syropem. Smakołyk ten sprzedawano na porcje, albo na… metry. Dwie kobiety w chustkach i płaszczach długich od szyi po kostki nóg, zamówiły większą (dłuższą) porcję tych słodyczy i czekały, aż kręcący korbą przy kole sprzedawca wyciśnie z maszyny odpowiednią ilość metrów ciasta. Skracały sobie przy tym czas pogawędką i podjadaniem bakalii wyłożonych na sąsiednim straganie. Sprzedawca przyglądał się temu spokojnie, choć obficie degustujące towar potencjalne klientki chyba nie zamierzały nic u niego kupić.
Herbata z oliwkarzem
Przy stoisku z oliwkami inny sprzedawca zaprosił mnie na herbatę, choć także nie zamierzałam tam niczego kupić. Gdy piłam, siedząc na taborecie wewnątrz stoiska, otoczona oliwkami w wielkim wyborze, dotarł pomocnik sprzedawcy, objuczony garnkami z jedzeniem. Sprzedawca wyjaśnił, że to obiad dla kilku osób, po który pół godziny wcześniej wysłano chłopaka. Do oliwkarza zaczęli się schodzić sprzedawcy z innych stoisk, którzy widocznie partycypowali w zamówieniu. Dopiłam szybko herbatę i zamierzałam zniknąć po angielsku, ale podniósł się zgiełk, bo wszyscy zatrzymywali mnie i szybko, z szerokimi uśmiechami, coś do mnie mówili. Sprzedawca oliwek, który znał trochę angielski, wyjaśnił, że zapraszają, żebym zjadła z nimi obiad. Gdy wymawiałam się, machnął ręką i – znów z szerokim uśmiechem – wręczył mi kolejny kubek herbaty.
Na obiad była zupa z soczewicy i drobna kasza z warzywami, odrobiną mięsa typu gyros i dwoma rodzajami pikantnego sosu. Do tego obowiązkowo arabski chleb w formie płaskich placków oraz zatar, czyli mieszanka oliwy z sezamem i ziołowymi przyprawami, w której maczało się chleb.
Oglądając oliwki, zjadłam proszony obiad. A zatar, którym w Polsce posypuję po prostu chleb z masłem, nadal mi smakuje.
Dziś jest całkiem inaczej…
Jak dziś wygląda dzielnica i targ Sarudża? Niestety, nic o tym nie wiem. Znajomy Syryjczyk, który dwa lata temu był krótko w Damaszku, przesłał mi wiadomość, że targ w dzielnicy Sarudża nadal istnieje, „ale wygląda to już całkiem inaczej”. I jeszcze że: „nie może pisać za wiele”.
W wojnie syryjskiej zginęło ponad pół miliona ludzi (dokładne dane nie są znane). Kraj opuściło ponad siedem milionów Syryjczyków (prawie jedna trzecia populacji).
„Damaszek widział wszystko, co do tej pory zdarzyło się na Ziemi i nadal istnieje. Patrzył na bielejące kości tysiąca imperiów i ujrzy jeszcze mogiły tysiąca kolejnych, zanim, zanim nastanie kres jego dni” – pisał pod koniec XIX wieku Mark Twain. Czy był dobrym prorokiem?
 
 
![Patriotycznie na tarnowskich ulicach [ZDJĘCIA] Patriotycznie Tarnów](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/10/IMG_20251030_183742-218x150.jpg)



![Pomarańczowe niebo i widok na Tatry… [ZDJĘCIA] Widok na Tatry](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/10/IMG-20251029-WA0003-218x150.jpg)









![Zaprezentowali dzieła absolwentów tarnowskiego „plastyka” [ZDJĘCIA] Wystawa](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/10/Wystawa-tarnowskiego-plastyka-9-218x150.jpg)









