Czy Grecja opuści jednak strefę Euro?

0
Marek Zuber
REKLAMA

Choć wydawało się to wersją mało prawdopodobną, Grecy jednak nie przyjęli i tak już złagodzonych warunków narzuconych im przez wierzycieli i tych, którzy chcą Grecji pomóc. Pisałem tydzień temu o populizmie w czasie kampanii wyborczej i o tym, że rząd Grecji chce, aby wilk był syty i owca cała w kwestii kolejnej odsłony planu ratunkowego. Problem jednak w tym, że druga strona ma już dość traktowania się jak dojnej krowy, której jedynym zadaniem jest tylko dawanie pieniędzy. Jeszcze raz to podkreślę: to Grecy decydowali o tym, żeby się zadłużać, to Grecy mieli, mają, jedną z największych szarych stref w Europie itd. itp. Choć z pewnością druga strona nie jest bez winy, choćby przymykając oko na notoryczne niespełnianie kryteriów z Maastricht przez Helladę.
Zostawmy już jednak przyczyny obecnej sytuacji. Zastanówmy się, co będzie oznaczało formalne ogłoszenie niewypłacalności i wyjście Grecji ze strefy euro. Choć teoretycznie jedno nie musi być łączone z drugim. Ale jest jednak chyba bardziej prawdopodobną wersją w takiej sytuacji.
W strefie euro dramatu nie będzie. Owszem, strefa nie może się wygrzebać na poważnie z kryzysu gospodarczego, ale z drugiej strony sytuacja jest w miarę stabilna. Szczególnie jeśli chodzi o system bankowy, który jest w lepszym stanie, niż ktokolwiek mógł jeszcze rok temu sądzić. Dobitnie pokazały to stress testy, które zostały przeprowadzone na jesieni zeszłego roku, czyli badanie wrażliwości na negatywny rozwój sytuacji. Oczywiście jakieś zamieszanie powstanie, ale będzie ono ograniczone w skutkach. Zupełnie nieporównywalne z tym, co działo się choćby po upadku Lehman Brothers pod koniec 2008 roku. I długo takie zamieszanie nie potrwa, raczej dni, może tygodnie, mało prawdopodobne, że kilka miesięcy Z ekonomicznego punktu widzenia Grecja jest już tylko wrzodem, którego odcięcie po prostu pomoże. I nie ma dzisiaj żadnych przesłanek, które kazałyby zakładać, że będą jakieś kolejne państwa, które pójdą jej śladem. A tym przecież straszono nas trzy – cztery lata temu. To już jednak inne czasy.
Dodajmy od razu, że także w Polsce do żadnych dramatów nie dojdzie. Owszem, zobaczymy ruchy na rynkach finansowych, szczególnie na rynku walutowym, ale również ograniczone, i krótkotrwałe.
Zupełnie inaczej będzie w Grecji. Owszem, w długim okresie własna waluta Grecji pomoże. Osłabiając się, zwiększy bowiem konkurencyjność greckiej turystyki czy greckiego rolnictwa, i całej reszty cherlawej, gospodarki. Tyle tylko, że mówimy tu realnie o kilku latach. A co w międzyczasie? Dramat! Dewaluacja waluty doprowadzi bowiem do dramatycznego zubożenia społeczeństwa. A dewaluacja nastąpi zapewne z dwóch powodów – spadku wiarygodności kraju i drukowaniu pieniędzy, żeby jakoś złożyć budżet. Ale i tak dalsze cięcia wydatków będą konieczne. W tym sensie Grekom wcale nie będzie lepiej, a zapewne dużo gorzej, niż gdyby przyjęli plan ratunkowy.
I za ten pierwszy okres, po ogłoszeniu formalnie niewypłacalności i prawdopodobnie wyjściu ze strefy euro, nikt nie chce wziąć odpowiedzialności. Stąd zapewne pomysł referendum. Jeśli naród nie przyjmie warunków pomocy i dojdzie do najgorszego, przynajmniej krótkoterminowo, to rząd będzie mógł powiedzieć, że to nie jego wina. Jeśli natomiast Grecy opowiedzą się za planem pomocowym, sami będą odpowiedzialni za na przykład cięcia w emeryturach. Nie rząd. Przynajmniej tak, jak się wydaje, rząd sądzi.
Ale czy takie postawienie sprawy przez grecki rząd jest uczciwe? Ktoś powie, że tak, bo przecież naród sam o sobie powinien stanowić. To prawda, zastanawiam się tylko, czy Grecy naprawdę zdają sobie sprawę z powiedzenia „nie”. Nie są oni przecież wszyscy ekonomistami. A nie po to zostaje się premierem czy ministrem, żeby nie brać na siebie odpowiedzialności.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze