Tina i płyta Private Dancer

0
Fonograf - Tina Turner
REKLAMA

W ostatnią sobotę minęło 2 lata od śmierci Tiny Turner, niekwestionowanej królowej rock and rolla. 29 maja natomiast mija 41 lat od wydania Private Dancer, przełomowego albumu w jej karierze.
Ten winyl stanowił wielki artystyczny come back Tiny Turner i stał się jednym z najważniejszych wydawnictw dekady. Kiedy się ukazał miał na rynku bardzo silną konkurencję w postaci Purple Rain Prince’a i Born In The USA Bruce’a Springsteena. Mimo to wskoczył na top amerykańskiej listy bestsellerów, sprzedał się w ilości przekraczającej dziesięć milionów egzemplarzy, a wkrótce potem zdobył cztery statuetki Grammy.

Przed wydaniem albumu Private Dancer znałem nagrania Tiny zarejestrowane wspólnie z mężem. Bo, co by nie mówić, duet Ike & Tina Turner jeszcze w poprzednich dekadach stworzył solidny kawał czarnej muzyki, a nagrania takie jak River Deep, Mountain High oraz Nutbusch City Limits zasłużenie w latach 80. kwalifikowano do grona klasyków. Przyznam jednak, a nie byłem w tym odosobniony, nie bardzo wierzyłem, że solowa działalność Tiny może przewyższyć jej wcześniejsze dokonania w duecie. Tak się jednak stało. Private Dancer okazała się spektakularnym otwarciem drugiego, solowego aktu kariery, trwającego przez następne dwie dekady z okładem.

W listopadzie 1984 roku w recenzji na łamach miesięcznika Non Stop – opublikowanej, jak to często wtedy bywało, z wielomiesięcznym poślizgiem – Marek Niedźwiecki tak napisał: Po 25-ciu latach śpiewania i ponad 30-tu płytach długogrających artystka osiągnęła absolutne wyżyny rockowo-soulowego śpiewania, a także, co ma ogromne znaczenie w tym biznesie, wyżyny list przebojów (…). Szkoda, że nie przyznajemy „gwiazdek” ocenianym płytom, bo „Private Dancer” dostałby ode mnie ich aż sześć, co znaczy „nie może być lepiej”.
Słów kilka o kompozycji tytułowej. Stworzył ją dla Tiny Mark Knopfler (lider Dire Straits).

REKLAMA (2)

Była nie tylko przebojem, stała się też swoistą metaforą wcześniejszego życia Tiny, kobiety boleśnie doświadczanej przez męża, wielokrotnie krzywdzonej i upokarzanej. Zapewne dzięki całej tej wcześniejszej traumie utwór ten w wykonaniu Tiny tchnie życiowym autentyzmem. Oto tekst, który przytaczam w tłumaczeniu Wojciecha Manna. Wszyscy mężczyźni przychodzą w te miejsca, / a mężczyźni są tacy sami. / Nie patrzysz na ich twarze / i nie pytasz o nazwiska. / Nie myślisz o nich jak o ludziach, / w ogóle o nich nie myślisz. / Koncentrujesz się na pieniądzach, / a wzrok masz wbity w ścianę. / Jestem twoją prywatną tancerką, / tancerką za pieniądze. / Zrobię to, czego chcesz. / Jestem twoją prywatną tancerką, / tancerką za pieniądze, / wystarczy byle jaka muzyka. / Chcę zarobić milion dolarów, / chcę mieszkać nad morzem, / mieć męża i gromadkę dzieci. / Tak, chyba chciałabym mieć rodzinę. / Wszyscy mężczyźni przychodzą w te miejsca, / a mężczyźni są tacy sami. / Nie patrzysz na ich twarze / i nie pytasz o nazwiska. / Marki niemieckie czy dolary, / karta American Express w zupełności wystarczy… Dziękuję. / Pozwól, że rozepnę ci kołnierzyk. / Powiedz, czy chcesz, żebym znowu zatańczyła shimmy. / Jestem twoją prywatną tancerką.

REKLAMA (3)

Obok piosenki tytułowej, wielkimi przebojami pochodzącymi z płyty stały się: What’s Love Got To Do With It oraz Let’s Stay Together (hit Ala Greena z początku lat 70.), ale nie tylko one stanowiły o jakości albumu. Dla przykładu piosenka I Can’t Stand The Rain, wyróżniała się dzięki, jak to określił Michael Lydon (jeden z założycieli magazynu Rolling Stone) swoim kontrapunktującym „kapaniem”, a z kolei przeróbka beatlesowskiego Help dzięki subtelnym insynuacjom. A było do tego Show Some Respect, czy otwierająca płytę I Might Have Been Queen.

Pamiętam, że kiedy nagrałem na swoim kaseciaku Private Dancer z radiowego Wieczoru płytowego nie znalazłem kompozycji, które odstawałyby od reszty. Z tych nieco mniej popularnych, a świetnych zarazem, szczególnie przypadła mi do gustu Better Be Good To Me. Było w niej coś transowego, a jej kapitalny, pulsujący drive po prostu porywał. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałem się, że została napisana przez jedną z najsłynniejszych i najbardziej przebojowych spółek czasów glam rocka, czyli przez Nicky’ego Chinna i Mike’a Chapmana.

W książce 1001 albumów muzycznych wspomniany Michael Lydon, zauważając z perspektywy czasu delikatne mankamenty płyty w postaci szyderczych syntezatorów (Steel Claw) i trzaskających rytmów automatu perkusyjnego (1984), tak kończył recenzję powstałą, jak można sądzić, na początku obecnego stulecia: Album wyprodukowała grupa świetnych producentów, ale kiedy płyta się kończy, to nie ich podkłady, lecz niezłomny duch Tiny Turner sprawia, że chcemy jej posłuchać jeszcze raz.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze