Powrót z opuszczoną głową

0
zagraniczna robota
Na szwajcarskich budowach zatrudniają pośrednicy z Polski, obiecując przysłowiowe złote góry. Realia są brutalne: finansowe oszukiwanie, mafijne powiązania i sposoby „dyscyplinowania” polskich pracowników
REKLAMA

Jest dzisiaj jednym z tych nielicznych, którzy postanowili nie milczeć i przeciwstawić się oszustom. Czasem jednak ogarnia go zwątpienie i zaczyna obawiać się o swój los.
– Nie wiem, jak ostatecznie się zakończy ta moja szwajcarska przygoda, ale niech inni zdadzą sobie sprawę z tego, jak rzeczywistość może się różnić od wcześniejszych zapowiedzi – mówi Artur. – Niech inne chłopaki z Tarnowa czy z okolic, które szykują się na wyjazd do roboty za granicę, wiedzą, na co mogą być narażeni.
Początek tej historii jest typowy. Najpierw ogłoszenie w Internecie. Polski pośrednik poszukiwał chętnych murarzy, tynkarzy, zbrojarzy, posadzkarzy itp. do pracy na budowach w Szwajcarii. Obiecywał, że zatrudnienie będzie legalne, płaca przyzwoita, gwarantowany jest dach nad głową i bezpłatne dojazdy do pracy. Dla wielu młodych ludzi z Polski, którzy znają się na fachu, wydaje się to atrakcyjną ofertą, jeśli zważyć, że legalnie zatrudniony w Szwajcarii robotnik budowlany zarabia minimum 32 franki brutto za godzinę. To, oczywiście, już kwota po zaliczeniu odpowiedniego stażu, gdy dodatkowo korzysta się ze wsparcia miejscowych – silnych w branży budowlanej – związków zawodowych.

Wracaj, chłopie, do domu
– Zawsze początki są trudne, więc nie przejmowałem się, że płaca na razie jest niższa, że nie jestem zarejestrowany i że warunki mieszkaniowe nie najlepsze. W końcu to okres próbny. Wierzyłem, że z czasem wszystko będzie zmieniać się na korzyść – opowiada Artur. – Zaskoczony tylko byłem, gdy na miesiąc wyjeżdżałem do domu i właściciel firmy, która budowała domy, zatrzymał część mojego wynagrodzenia. Tłumaczył, że robi to po to, żebym wrócił. Wróciłem.
Chociaż czas upływał prędko, sytuacja Artura nie zmieniała się. Nie było pieniędzy w obiecanej wysokości, a praca nadal odbywała się na czarno. Wynagrodzenie stanowiły tylko zaliczki, które wystarczały wyłącznie na przeżycie.
– Któregoś dnia pojawił się w Szwajcarii polski pośrednik, któremu powiedziałem, że nie jest tak, jak było w ofercie jego biura. On tylko wzruszył ramionami i powiedział: to spierdalaj, chłopie, do domu. Posłuchałem tej rady częściowo i poszedłem do właściciela firmy mówiąc, że z jego winy rezygnuję z pracy, a on już wtedy zaczął mnie straszyć.
W tej sytuacji Artur i jego koledzy, którzy również czuli się oszukani, zatelefonowali do szwajcarskiego urzędu imigracyjnego z prośbą o przeprowadzenie kontroli w firmie, w której pracowali. Zaraz potem, w ciągu trzech godzin, wszyscy mieli załatwione niezbędne formalności, z umowami o zatrudnienie włącznie.


Rozmowy nocą
– Wkrótce po kontroli właściciel wezwał nas na rozmowę. Odbyła się ona w jego samochodzie już prawie nocą. Myślę, że pora nie była wybrana przypadkowo. Późny wieczór dodaje klimatu grozy. Właściciel powiedział, że jeśli urząd wezwie nas na przesłuchania, to żebyśmy zeznawali na jego korzyść. W przeciwnym razie, jak się wyraził, „przyjadą chłopaki ze stolicy”. Myślę, że to była ukryta groźba. Złożyliśmy obietnicę, że w razie czego zeznamy jak trzeba. Baliśmy się. W tej atmosferze podpisaliśmy jeszcze jakieś rozliczenia finansowe, czego domagał się od nas.
Artur mówi, że nie ma wątpliwości, że w Szwajcarii działa jakaś zorganizowana grupa, która uprawia handel ludźmi, nakierowany na ich bezwzględny wyzysk ekonomiczny. Twierdzi, że złą opinię pod tym względem mają niektóre firmy prowadzone przez imigrantów z Albanii, w tym ta, w której był zatrudniony. Jego zdaniem, w procederze tym uczestniczą pośrednicy z Polski.
– W końcu stamtąd uciekłem, zmieniłem pracę i mieszkanie. Teraz mam robotę u normalnego człowieka, jestem zadowolony. Wiem, że tamci będą mnie szukać, już takie sygnały otrzymuję. Ale trudno, zaryzykuję, bo nie może być tak, jak jest.

REKLAMA (2)

Twoje pieniądze to moje pieniądze
Artur poprosił o pomoc Konsulat RP w Bernie. Urzędnicy konsulatu nie zbagatelizowali problemu, pojechali z Arturem na policję. Polak opowiedział tam o oszustwach podatkowych, których dopuszcza się firma „Albańczyka”, pracy na czarno i próbach zastraszenia. Sprawa w toku.
– „Albańczyk” za pięć miesięcy winien mi jest ponad 12 tys. franków. Myślę nad założeniem w sądzie sprawy cywilnej, nawiązałem kontakt z adwokatem z Polski. Wiadomo mi, że od września do grudnia ubiegłego roku przez tę firmę przewinęło się czterech innych Polaków, którzy również zaczęli się upominać o zaległe wynagrodzenia. Dostali po 200 – 300 franków. To wszystko. Ten Polak, pośrednik, zajmuje się dostarczaniem siły roboczej z Polski chyba do niejednej firmy w Szwajcarii. A może i w innych krajach? Podejrzewam, że część wynagrodzenia, które należy się robotnikom, pobiera on. Znam chłopaka, który najpierw zarabiał około 28 franków za godzinę, ale później, gdy polski pośrednik skumał się z „Albańczykiem” i zaczął przywozić mu do roboty ludzi, ta pensja spadła do 10 franków.
Opowiada też historię Witka, który wprawdzie był legalnie zatrudniony, ale miał inny kłopot. W czasie pracy uległ wypadkowi, szwajcarski „zus” wypłacił mu za trzymiesięczne „chorobowe” kwotę w łącznej wysokości 7,5 tys. franków. Zgodnie z tamtejszymi przepisami pieniądze do wypłaty najpierw wpływają na konto pracodawcy. Pracodawca Witka dość długo kłamał, że na jego koncie nie ma żadnej wpłaty, potem – denerwując się, że Witek rozgłosił o wypadku i przez pewien okres musiał za niego opłacać składki chorobowe – przekazał mu tylko 4 tysiące. Każda wymówka, nawet absurdalna, jest dobra.

REKLAMA (3)

Szybka rezygnacja
– Kiedy byłem w pierwszej firmie, pracowaliśmy tygodniowo do 55 godzin zamiast czterdzieści. Na koniec miesiąca regularnie obcinano nam nadgodziny. Ciągle miano do nas o coś pretensje, mimo że brygada z Polski tynkowała dziennie 3 – 4 mieszkania, 600 metrów kwadratowych, a brygada z Albanii – jedno. W czasie pracy nie wolno nam było między sobą rozmawiać, zawsze ktoś nas pilnował.
Od pewnego czasu Artur ma kontakt z innym Polakiem, który również padł ofiarą dziwnego pośrednictwa pracy. W swoim mailu pisze tak: „ (…) Z początku, gdy jechaliśmy, też pięknie obiecywał [pośrednik], a jak zajedziesz, nie będzie umowy, nawet załatwionego pozwolenia na pobyt, a bez tego w Szwajcarii można być tylko przez 3 miesiące. Ja byłem z kolegą i dwiema osobami z Krakowa, każdy z nas po miesiącu, bo on zapłacił za 2 tygodnie, do tej pory nikt nie dostał reszty kasy. Po drugie, on szuka ludzi, którzy nie znają niemieckiego, on jest pośrednikiem i to on zgarnia kasę, a resztę daje tobie – 120 franków na dzień! (…) My robiliśmy u „albanów” na dociepleniach – zero sprzętu, co złapiesz, to twoje! Każdy zazwyczaj jest miesiąc, a później rezygnuje, przed nami były trzy osoby i po dwóch tygodniach pojechały do domu. On szuka tak ludzi przez neta. Kasa miała być co dwa tygodnie, była nawet po trzech‑czterech tygodniach. (…) Nie zapłacił nam, bo pierdoli, że mu ten „albaniec” nie zapłacił. Ale my mieliśmy umówioną kasę z nim, a nie „albańcem” i gówno nas to obchodzi! To jest zwykły handel ludźmi. My mieliśmy pracować od 7 do 17, ale trzeba było wstać po 5 i wracaliśmy po 6”.

Niepokojąca sprawa
Ministerstwo Spraw Zagranicznych, do którego się zwróciliśmy, potwierdziło, że niedawno do Referatu Konsularnego Ambasady RP w Bernie zgłosił się obywatel polski z prośbą o pomoc w związku ze swoim zatrudnieniem w jednej z firm budowlanych. Wiadomo, że chodzi o Artura.
„Zgłoszenie dotyczyło między innymi problemów związanych z wypłatą wynagrodzenia w pełnej wysokości, nadgodzin. Z przekazanych informacji wynikało, że wymieniony pracodawca zatrudniał już wielu Polaków, jednak konsulat nie otrzymał zgłoszeń od innych osób w tej sprawie. Przy wsparciu Konsula RP ww. obywatel polski zawiadomił odpowiednie organa szwajcarskie o tej niepokojącej sprawie. Jednakże należy nadmienić, że w danej sprawie trudno mówić o procederze handlu ludźmi lub obozach pracy” – czytamy w przesłanej nam przez MSZ informacji.

Wiedzą, ale nie powiedzą…
Artur jest przekonany, że niejeden Polak pracujący w niektórych firmach budowlanych w Szwajcarii miałby sporo do powodzenia w tej sprawie. Gdyby tylko chciał.
– Oszukanych i wykorzystanych jest wielu, coś na ten temat można dowiedzieć się także w Internecie. Ale rzeczywiście mało kto chce o tym oficjalnie mówić, gdzieś z tym pójść. Po pierwsze, jeśli nie zna się wystarczająco niemieckiego lub angielskiego, to mamy już pierwszą poważną trudność. Po drugie, część tych ludzi jest zastraszana i zwyczajnie się boi. Ja także obawiam się o swój los, ale powiedziałem sobie: dość tego, coś trzeba w końcu zrobić, komuś otworzyć oczy. Niektórzy po doznanym niepowodzeniu wolą z opuszczoną głową wracać do kraju. Ja nie, ja będę walczył. I będę o tym opowiadał innym, żeby starali się unikać sytuacji, w jakiej się znalazłem.
Ci, którzy mimo wszystko postanowili się zbuntować, łatwo nie mają. Ostatnio kolega Artura zatelefonował do właściciela firmy, który go wcześniej zatrudniał, z informacją, że jeśli nie zwróci mu należnej części wynagrodzenia, pójdzie do sądu. Następnego dnia ktoś zdemolował mu na parkingu samochód.PS Imiona bohaterów zostały zmienione.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze