Korupcyjnej afery w tarnowskim ZUS‑ie ciąg dalszy

0
afera w zus
afera-w-zus
REKLAMA

Ujawnił je dopiero teraz, skutkiem czego są dwa nowe akty oskarżenia, ale nie można wykluczyć, że w przyszłości może być ich więcej. Główny świadek nowego oskarżenia również nam ujawnił pikantne szczegóły dotyczące funkcjonowania ZUS‑u w Tarnowie w nieodległym czasie.
Wydawało się, że ujawniona prawie 5 lat temu afera w tarnowskim ZUS‑ie wreszcie będzie miała swój koniec. Nic z tego. Ta sprawa wydaje się nie mieć końca. W ciągnącej się latami sprawie zostało oskarżonych około 20 osób: lekarze orzecznicy, jeden pracownik ZUS oraz osoby, które wręczały w różnej formie łapówki w zamian za uzyskanie nienależnych im świadczeń. Rok temu, kiedy już zapadły pierwsze wyroki – kary pozbawienia wolości w zawieszeniu oraz kary finansowe – gdy część oskarżonych wniosła apelacje, okazało się, że sąd pierwszej instancji pominął niektóre czyny zarzucane lekarzom orzecznikom w akcie oskarżenia. Sąd więc musiał powrócić do tego wątku jeszcze raz, ale to nie wszystko.

Teraz powiem wszystko
Do sądu wpłynęły właśnie dwa nowe akty oskarżenia, które obejmują byłą dyrektorkę Oddziału ZUS w Tarnowie i jednego z obecnych naczelników wydziału w tymże oddziale. Wcześniej do prokuratury zgłosił się uczestnik pierwszego procesu, Janusz Woźniak (imię i nazwisko zmienione), który oskarżony był o wyłudzenie ZUS‑owskich świadczeń i który został skazany prawomocnym wyrokiem.Dziś występuje jako ważny świadek, który zdecydował się ujawnić nowe fakty. Jak nam wyjaśnił, wcześniej w pewnych sprawach postanowił zachować milczenie, lecz ostatnio zmienił zdanie. Podjął decyzję, że powie prokuratorowi o wszystkim, co na temat afery w ZUS‑ie jest mu wiadomo. Dlaczego to robi?Woźniak, który prowadzi jedną z firm handlowych w Tarnowie, był przekonany, że po zakończeniu procesu będzie miał już spokój. Tymczasem ZUS zaczął domagać się od niego roszczeń odszkodowawczych na dużą skalę. Miał na głowie sądy i komorników, zablokowane zostały jego konta bankowe, jego firma wpadła w tarapaty. Jak tłumaczy, zdenerwował go fakt, iż chcą go wykończyć ludzie, którzy, jego zdaniem, byli zamieszani w aferę korupcyjną i których on wcześniej – podczas śledztwa i procesu – krył.
– Ludzie, którzy ciągle w tym ZUS‑ie jeszcze pracują – dodaje. – Teraz chcą mnie pogrążyć.


Milczący lekarz
Główny świadek nowego oskarżenia opowiada o początkach znajomości z urzędnikami ZUS‑u.
– Któregoś dnia przyjechali w 5‑6 osób na zakupy. Zainteresował ich różny towar, pytali, na jakie rabaty mogą liczyć. Odpowiedziałem, że na 10‑ procentowe. Zastanawiali się, cmokali, marszczyli czoła, ale odjechali z niczym. Za pierwszym razem nie zrobili żadnych zakupów. Od pracownika dowiedziałem się, że wśród tych klientów znajdowała się ważna osoba z tarnowskiego ZUS‑u. Niedługo później otrzymałem zaproszenie na kawę do ich siedziby. Pojechałem. Zaczęliśmy się powoli dogadywać. Po odniesionej kontuzji kończyło się mi chorobowe, chciałem iść na rentę…
Woźniak twierdzi, że urzędnicy zrazu zaoferowali pomoc w tej sprawie.
– Nie miałem żadnych problemów z uzyskaniem świadczenia. Wniosek o jego przyznanie złożyłem już 3 miesiące po terminie, ale nikt w ZUS‑ie tym się nie przejął.
Woźniak za wstawiennictwem urzędników w ciągu trzech lat otrzymał różnego rodzaju świadczenia, np. rentę i odszkodowanie za wypadek przy pracy, którego w rzeczywistości nie było.
– Odszkodowanie pod względem finansowym było z górnej półki, nie jakieś 5 czy 10 procent. W ciągu tego okresu zdarzało się tak, że dzwoniła do mnie zaufana pani z ZUS‑u i mówiła: „Słuchaj, Janusz, dzisiaj nie stawaj przed orzecznikiem, bo jest inny lekarz, rozumiesz? Przyjdź jutro na dwunastą”. Przychodziłem. Lekarzowi mówiłem tylko dzień dobry, dziękuję i do widzenia. Zresztą on mnie o nic nie pytał. Musiałem tylko przedstawić swój dowód osobisty. A orzecznik w milczeniu pisał coś w papierach. Wiedział, co trzeba napisać. Wszystko było załatwione.

REKLAMA (2)

Specjalne zakupy
Z opowiadań Janusza Woźniaka wynika, że był on klientem specjalnej troski.
– Znajomi urzędnicy z ZUS‑u wciąż mi doradzali, jak najlepiej wyjść na swoje, o jakie świadczenia się starać i co zrobić, żeby były w korzystnej wysokości. Bywało tak, że w mojej sprawie i w mojej obecności robili w jednym gabinecie szybkie narady. Znakomicie orientowali się w gąszczu przepisów, o których zwykły śmiertelnik nie ma bladego pojęcia. Czasem pomagali mi w wypełnieniu różnych dokumentów, czasem robili to za mnie. Kiedyś doradzono mi w taki sposób, że w pewne świadczenie musiałem zainwestować 12 tysięcy, opłacając przez 3 miesiące określonej wysokości ZUS‑owskie składki, ale „wyciągnąłem” z tego łącznie 150 tys. złotych. Opłaciło się. Owszem, początkowo zdarzały się jeszcze wezwania na komisję, ale po pewnym czasie ktoś od kogoś miał już polecenie: Woźniaka zostawić w spokoju, nie dzwonić do niego, nic mu nie wysyłać. Nie nękać go.
Oczywiście, nic za darmo.
– Niektórzy ludzie z ZUS‑u zostali moimi stałymi klientami. Potrzebowali na przykład sprzętu AGD, mebli albo elementów dekoracyjnych mieszkania. Zakupy odbywały się w ten sposób, że na kupowane artykuły udzielałem wielkich „rabatów”. Jeśli, dla przykładu, nowa dobra lodówka kosztowała 2 tysiące, to mówiłem, że mogę ją sprzedać za jedną trzecią. Ci ludzie nie są głupi, są wykształceni i doświadczeni, musieli sobie zdawać sprawę z tego, że te „rabaty” mają postać łapówki. Tego rodzaju zakupy szybko przybrały formę zorganizowaną. W ZUS‑ie koordynowała je pewna pani. Kiedy trzeba było, do mojej firmy wysyłany był furgon, zabierał wybrany wcześniej towar i później rozwoził go po domach urzędników.

REKLAMA (3)

Czerwony dywan
Woźniak mówi, że niektórzy ZUS‑owscy urzędnicy czuli się w jego sklepie jak w domu. Przyjeżdżali, wybierali, co trzeba, wiedząc, że mogą liczyć na „rabaty”. Twierdzi, że łączna wysokość owych „zniżek” wyniosła ok. 40 tys. zł. Tyle zainwestował w znajomości z ZUS‑em, ale wtedy, rzecz jasna, tego nie żałował.
– W ZUS‑ie czułem się jak król. Kiedy przyjeżdżałem do oddziału i nie było miejsca na parkingu, natychmiast kierowca ZUS‑u przestawiał służbowe auto, bym mógł zaparkować. Goście z ochrony sami otwierali mi windę, nie musiałem nawet mówić, do kogo się udaję. Widocznie wiedzieli. Spotkania upływały w bardzo miłej atmosferze. Byłem częstowany kawką albo herbatką. Kiedyś pomyślałem, że brakuje dla mnie tylko czerwonego dywanu…
Wszystko skończyło się z chwilą, gdy sprawa się wydała, po około 3 latach. Kiedy afera wyszła na jaw, dawni znajomi Woźniaka z ZUS‑u nagle przestali go poznawać.
To, o czym opowiada, dotyczy – jak wyraźnie podkreśla – kilku ważnych pracowników tarnowskiego oddziału ZUS, tych, którzy już tu nie pracują, ale i tych, którzy zostali. Zeznania złożył policji i prokuraturze.

Kozioł ofiarny
Prokurator po przesłuchaniu Janusza Woźniaka oraz innych świadków podjął decyzję o przedstawieniu zarzutów o charakterze korupcyjnym dwóm osobom. Potwierdza to Mieczysław Sienicki, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
Ale to sąd ostatecznie zweryfikuje podawane przez Woźniaka i innych informacje. Jeśli okażą się prawdziwe, jeśli sędzia da im wiarę, zapewne zapadną wyroki, już kolejne w ZUS‑owskiej aferze.Wśród oskarżonych jest była dyrektorka Oddziału ZUS w Tarnowie. Podczas pierwszego procesu zarzucano jej pomoc w wyłudzeniu odszkodowania za rzekomy wypadek przy pracy. Sąd był zdania, że dyrektorka jedynie przekroczyła swoje uprawnienia w ten sposób, że wydała podległej sobie urzędniczce ustne polecenie zaniechania przesłuchania świadków zdarzenia, za które miało zostać wypłacone odszkodowanie. Sędzia uznał, że karalność tego czynu uległa przedawnieniu. Decyzją zwierzchników z ZUS‑owskiej centrali dyrektorka straciła swoje stanowisko.– W firmie pana, który złożył u nas zeznania, zakupów dokonywali też inni pracownicy ZUS‑u, lecz nie wykazano związku między zakupami a wykonywanymi przez te osoby czynnościami służbowymi – zaznacza prokurator Sienicki.
Janusz Woźniak jest zdeterminowany. Nadal utrzymuje, że ława oskarżonych w tej sprawie powinna być dłuższa.
– O wszystkim będę mówił w sądzie tak jak u prokuratora. Nie wycofam swoich wcześniejszych zeznań. Czuję się jak kozioł ofiarny i nie mam już nic do stracenia.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze