5 grudnia w Centrum Kongresowym ICE, w ramach trasy The Seven Decades, zespół Jethro Tull dał pierwszy z dwóch koncertów w Polsce. Dziś słów więcej niż kilka o tym wydarzeniu.
Czas jest nieubłagany i ucieka, a określenie „ucieka” jest w tym przypadku mało wyszukanym eufemizmem. Tym samym, jeśli docenia się fakt, że są wśród nas legendarni artyści, którzy ciągle są na scenie, a których za chwilę może zbraknąć, należy ich zobaczyć możliwie jak najszybciej. Jeśli przy tym ich ostatnie płyty dowodzą obecności weny, trzeba to uczynić jeszcze prędzej. Z takiego też założenia wyszedłem i gdy na początku roku ruszyła sprzedaż biletów na koncert Jethro Tull nie zastanawiałem się ani chwili.
To był solidny koncert. Gdybym jednak miał napisać o nim same „ochy” i „achy”, trochę mijałbym się z prawdą. Muzycznie było nienagannie, ale dyspozycja wokalna Iana nie mogła być taka jak niegdyś (znowu ten czas). Były lekkie mielizny, zwłaszcza wokalne (The Navigators z płyty RökFlöte), ale były też momenty znakomite, a nawet porywające, jak zamykające pierwszą część koncertu ujmujące i pełne energii, klasyczne Bouree, Weathercock z urokliwym folkowo-staroangielskim wstępem, hardrockowy Budapest, czy dynamiczny, ciut przearanżowany Aqualung.
Krakowski koncert rozpoczął duet harmonijki ustnej Iana Andersona z gitarą Jacka Clarka. Stanowił intro kompozycji Some Days The Sun Won’t Shine For You z 1968 roku. Potem zabrzmiał utwór Beggar’s Farm i… w obu tych przypadkach zdałem sobie sprawę, że lider bandu, mimo oszczędnego dysponowania głosem, nieco rozmija się z linią melodyczną. Na szczęście trzeci kawałek A Song For Jeffrey poprzedzony zapowiedzią z ekranu Jeffreya Hammonda – Hammonda, basisty zespołu w latach 1971‒1975, nieco zatarł to wrażenie.
Tu coś a propos tego, co od początku koncertu działo się właśnie na ekranie. Pomysł z projekcją filmów w tle sceny okazał się bardzo nośny. Filmy zostały znakomicie zestawione ze słowami utworów i, co oczywiste, z muzyką. Nie były li tylko barwnym uzupełnieniem, nadawały całemu spektaklowi konkretnej dramaturgii.
Tego wieczoru zabrzmiały legendarne, wyżej wspomniane kompozycje i utwory wręcz pomnikowe, jak choćby Thick As A Brick z intro Andersona na gitarze klasycznej, po którym klawisze (John O’Hara), bas (David Goodier) i wreszcie flet (oczywiście znowu Anderson) spowodowały pełne entuzjazmu rytmiczne klaskanie publiczności.
Podczas dwuczęściowego spektaklu zespół zaserwował też kompozycje pochodzące z ostatnich trzech, udanych płyt, w postaci tytułowej z The Zealot Gene, wspomnianej wyżej The Navigators i wywodzących się z ostatniego, wydanego w marcu tego roku albumu – tytułowej Curious Ruminant oraz nawiązującej do aktualnych bliskowschodnich wydarzeń Over Jerusalem.
Setlista krakowskiego show, podobnie jak i cały występ zabrzmiały według schematu sprawdzonego podczas wcześniejszych koncertów w Berlinie, Treviglio i Bolonii. Całość podzielona została na dwie części i, jak w dobrym spektaklu, druga, była mocniejsza! Finalizował ją wspomniany wcześniej, rozbuchany Aqualung, ale, co oczywiste, był i znakomity bis. Ku uciesze publiczności wypełnił go czadowo zaserwowany, powalający wręcz Locomotive Breath.
Tego wieczoru zespół Andersona zagrał wybornie, popisy lidera na flecie były, co nie dziwi, kapitalne! Nagłośnienie koncertu okazało się prima sort. Zatem, mimo drobnych uchybień, solidne brawa za całość.
Na koniec jeszcze raz o nieubłaganym upływie czasu. Większość publiczności w Centrum Kongresowym stanowiła młodzież… tyle, że taka sprzed 45‒50 lat. Ostatnio rzadko mi się to zdarza, ale tym razem miałem wrażenie, że nie zawyżam średniej wieku.

![Nowy trakt połączy al. Tarnowskich z winnicą i Parkiem Sanguszków [ZDJĘCIA] Al. Tarnowskich nowy trakt spacerowy](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/12/Nowe-polaczenie-al.-Tarnowskich-i-Parku-Sanguszkow-9-218x150.jpg)
![Niedzielne popołudnie przy dobrym winie… [ZDJĘCIA] Niedziela przy winie](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/12/Niedziela-przy-winie-218x150.jpg)





















