Ma swoją wilczycę kapitolińską Rzym, niedźwiedzia – Berlin, Paryż i Nowy Jork chwalą się Statuą Wolności, dwie krowy uwieczniono w herbie Andory. A Warszawa ma swoją Syrenkę. Postawioną nad Wisłą tuż przed wybuchem wojny. Warto przypominać, że swój symbol stolica zawdzięcza pochodzącej spod tarnowskiego Radłowa Ludwice Kraskowskiej-Nitschowej, rzeźbiarce dziś niesprawiedliwie nieco zapomnianej.
Artystka przyszła na świat w 1889 roku w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Jej ojciec – Jerzy – był powstańcem styczniowym. Zamiłowanie i talent do sztuki najpewniej odziedziczyła po matce – Marii, która była malarką. Po ukończeniu liceum przez dwa lata pobierała prywatne lekcje z rysunku u Leona Wyczółkowskiego. Później uczyła się w Szkole Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, którą ukończyła z medalem. Jej profesorami byli między innymi Jacek Malczewski, Stanisław Kamocki czy Włodzimierz Tetmajer. Później przyszedł czas na dwuletni pobyt we Francji a następnie kontynuację studiów, tym razem na warszawskiej ASP w klasie rzeźby.
Jej pierwsze rzeźby były pomnikami nagrobnymi i rzeźbami kościelnymi. W tym czasie miała też swoje pierwsze wystawy, między innymi w warszawskiej Zachęcie, a także w Brukseli czy Paryżu. W 1924 roku wyszła za mąż za Romana Nitscha, serologa i bakteriologa, późniejszego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego i Warszawskiego, który zmarł w 1943 roku. Wkrótce przeniosła się do Warszawy.
To tylko fragment tekstu… |
![]() REKLAMA (2)
Cały artykuł dostępny tylko dla subskrybentów. Wykup nielimitowany dostęp BEZ REKLAM do wszystkich treści i wydań elektronicznych tygodnika TEMI już od 4 zł! Jesteś już subskrybentem? Zaloguj się |