Wędrówki w deszczu

0
Góry
fot. Marta Tutaj
REKLAMA

Jeśli podróżuje się po sezonie, nawet w tropikach pogoda czasem daje się we znaki. W styczniu i lutym w Peru i Ekwadorze trzeba się oswoić z deszczem. W przewodnikach piszą, że pora deszczowa wygląda inaczej w Andach, a inaczej w tropikalnym lesie, w Oriente. Cóż, sprawdziłam obie wersje na miejscu.

W dżungli

Forrest Gump, bohater Winstona Grooma, wspominał, że gdy był żołnierzem w Wietnamie, padało tam czasem z góry, czasem od dołu, a czasem jakby ze wszystkich stron równocześnie. Ostatnia sytuacja opisuje dość dokładnie deszcz w tropikalnym lesie w Ekwadorze, w Parku Narodowym Yasuni. Z jednym wyjątkiem – otóż w puszczy nad Rio Napo tak naprawdę… nie pada. Deszcz zatrzymują wyższe piętra lasu, na poszycie z suchych liści wokół nas i na zielono-białe diffenbachie (takie same jak te doniczkowe, tylko tu rosną dziko) spadają pojedyncze krople.

Poza tym jednak deszcz – w postaci lepkiej, odurzającej wilgoci – jest wszechobecny. Wciska się pod koszule i peleryny (nie chroni przed nim rondo kapelusza!), skrapla się na twarzach i ramionach i spływa po człowieku wraz z potem, bo pod sklepieniem nagrzanego lasu temperatura sięga 40 stopni. Przy zawrotnej wilgotności, człowiek poci się jak w saunie – tyle, że nie można wyjść na zewnątrz ani polać wodą.

Deszcz nie przynosi tu ochłody, za to utrudnia oddychanie i pobudza do większej aktywności mnóstwo drobnych stworzeń, żyjących w dolnych piętrach lasu. Spośród suchych liści wypełzają imponujących rozmiarów wije i odprawiają dziwaczne tańce, unosząc przednią część wielonogiego ciała. Niektóre – jak ostrzegał nasz przewodnik Patrizio – są śmiertelnie jadowite. Na trujące, plamiste liście diffenbachii, lśniące od wilgoci, wychodzą biało-brązowe lub jaskrawo prążkowane żabki drzewołazy – choć wyglądają mniej groźnie niż wije, także są wśród nich gatunki o trującej skórze.

REKLAMA (2)
Dżungla
Dżungla | fot. Marta Tutaj

Nastroje w naszej grupie – w kilka osób uciekliśmy do Parku Yasuni z zalanego deszczem Quito – nie są dobre. Thai, jedenastolatek z południa Stanów, najmłodszy uczestnik wyprawy, przeżył chwilę strachu, gdy mały drzewołaz wyślizgnął się z dłoni naszego przewodnika, i skoczył w kierunku twarzy chłopca. Żabka należała co prawda do nieszkodliwego rodzaju, ale Thai wrzasnął z przerażenia, gdy poczuł nagle na policzku łapki z drobnymi przyssawkami – teraz wstydzi się przed starszym bratem. Carrie, jasnowłosa Amerykanka, której płowe loki w wilgotnym powietrzu opadają w strąkach, ściąga przez głowę koszulkę i z pomocą Carlosa, Ekwadorczyka, próbuje pozbyć się choć części kleszczy i pcheł ziemnych, które obsiadły ją w drodze przez las.

– So many triggers! – skarży się.

Carrie była rezydentką kompanii turystycznej w Coca, miasteczku na skraju Parku Yasuni – w puszczy bywała co najmniej raz na dwa tygodnie. Całe ciało miała poznaczone czerwonawymi smugami – objaw uczulenia po ukąszeniach triggers, czyli pcheł ziemnych, wgryzających się pod skórę.

Z deszczem w lesie przybywa jeszcze komarów, których nie brakuje przy żadnej pogodzie. Co dziwne, najmniej dokuczają Patriziowi, który paraduje po lesie tylko w szortach i wysokich rubber-boots, (gumowcach). Gumowce zresztą dają wszystkim we znaki – z jakichś przyczyn uważane są za najodpowiedniejsze obuwie do chodzenia po tropikalnym lesie; kompania przygotowująca wyprawę do Yasuni zaopatrzyła w nie wszystkich uczestników. Spróbujcie chodzić cały dzień w gumowcach w temperaturze ponad 30 stopni!

Pomijając bardzo drobną faunę, nie mieliśmy szczęścia do zwierząt w tym pełnym egzotycznych stworzeń lesie… Kajmany, na obserwację których zabrano nas nocą, błysnęły tylko kilka razy oczami w świetle latarki, by zniknąć w brązowych falach Rio Tiputini. Rankiem brat Thaia złowił co prawda piranię w małym śródleśnym jeziorku, ale był zawiedziony jej rozmiarami i nie dość krwiożerczym wyglądem. Wyjce koncertowały w koronach drzew nad naszymi namiotami od świtu, ale nie raczyły się pokazać. Małpki saimiri wodziły nas za nos całe przedpołudnie, przemieszczając się wysoko w koronach drzew wokół obozowiska. Bieganie za nimi doprowadziło nas do stanu skrajnego wyczerpania, a nagrodą był krótki moment, gdy dwie małpki o pomarańczowych dłoniach i stopach mignęły w koronie drzewa, wysoko nad naszymi głowami.

Patrizio, chcąc nam poprawić humory, pokazywał ślady odciśnięte w błotnistej ziemi i tłumaczył, że tędy przeszło stadko kapibar (największych gryzoni świata) albo ocelot. Nie wzbudziło to entuzjazmu. Patrizio zaproponował wobec tego kąpiel w rzece. Projekt został przyjęty, choć Carrie ostrzegała, że w brunatnych wodach Rio Tiputini żyją nie tylko piranie, ale też węgorze elektryczne, drętwy i Bóg wie co jeszcze.

Na łasze piasku na brzegu rzeki czuło się przynajmniej, że deszcz pada naprawdę, a choć wody rzeki są błotniste i ciepłe, po lepkim powietrzu pod sklepieniem lasu wydają się odświeżające. No i można było na chwilę zdjąć gumowce – co wszyscy przyjęli z entuzjazmem. Zanurzenie umęczonych stóp w wilgotnym piasku okazało się bardziej ponętne, niż tropienie cudów amazońskiej puszczy.

Chirapa

Na andyjskim szlaku deszcz zaczął padać dokładnie w chwili, gdy schodziliśmy z Przełęczy Martwej Kobiety, na którą wchodziliśmy mozolnie przez pół dnia.

Przełęcz leży powyżej 5000 m n.p.m. i przy podejściu odczuwa się objawy choroby wysokościowej – obezwładniające zmęczenie, kłopoty z oddychaniem. Podchodziliśmy godzinami noga za nogą: dziesięć kroków, odpoczynek na wyrównanie oddechu, pięć kroków, odpoczynek. Jeden z Holendrów, którzy ambitnie postanowili sami wnieść plecaki na przełęcz, musiał po drodze ratować się lekami na serce. Młodzi Francuzi żuli liście koki, krzywiąc się i popluwając wkoło zieloną lub czarną śliną – zależnie od tego, czy używali świeżych liści, czy ich przemieszanego z popiołem amalgamatu, sprzedawanego w formie „czarnej gumy do żucia”.

REKLAMA (3)

Wynajęci tragarze czekają na turystów na przełęczy, by oddać im plecaki, zainkasować należność i wrócić do wioski pod przełęczą, gdzie zostali wynajęci. Wioska żyje z wnoszenia plecaków na przełęcz i sprzedawania turystom tallarines – gotowanego makaronu z dodatkiem mięsa. Tragarze więc odeszli, a my – po 30-40 minutowej przerwie na oddychanie – objuczyliśmy się plecakami i ruszyliśmy kamienistą ścieżką z przełęczy w dół.

Kapibara
Kapibara | fot. Marta Tutaj

Można się tu czuć blisko nieba – widok w dół, na dolinę, jest imponujący, a drapieżne ptaki – karakary, andyjski odpowiednik jastrzębi – unoszą się w powietrzu nie więcej niż półtora metra nad naszymi głowami. Tyle, że właśnie w tym momencie zaczął się deszcz…

Padał dużymi, ciężkimi kroplami, szybko narastając. Do obozowiska rozbitego o godzinę drogi od przełęczy dotarliśmy w strugach wody i przemoczeni, co było bez większego znaczenia, bo wszystkie namioty także już zdążyły „puścić wodę” do środka. Gdy przestanie padać, trzeba zwinąć ich tropiki, żeby wylać wodę z części sypialnej i przed nocą wysuszyć podłogę w mocnym słońcu, które niezawodnie pokaże się znowu po deszczu. Spanie na mokrym nie jest wskazane, jako że nocą temperatura w Andach spada do kilku najwyżej stopni.

Tymczasem jednak siadamy na mokrych plecakach pod mokrymi pelerynami i patrzymy, jak pada w Andach. Deszcz jest gwałtowny, lecz niezbyt długi – już pod chwili zza chmur wynurza się słońce. Ponieważ mimo to wciąż ulewnie pada – na tym polega chirapa, peruwiański deszcz lejący przy świecącym słońcu – mokre tropiki namiotów i nasze kurtki zaczynają gwałtownie parować w ostrych promieniach słonecznych. Wygląda to niesamowicie – deszcz zamienia się w obłoczki pary wprost na nas.

Yannick, jedyny Francuz umiejący się porozumieć po angielsku, przysiada się do pary Szwajcarów.

– Tak myślę – mówi, powoli dobierając słowa – dlaczego zawsze jeździmy do tropikalnych krajów na początku pory deszczowej?

– To proste – odpowiada z szerokim uśmiechem Brandy, szwajcarski student. – Bilety lotnicze wtedy tanieją, a my jesteśmy biedni.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze