Wyspa z Kominem (1)

0
Komin
Fot. Marta Tutaj TEMI
REKLAMA

O wyspie Labuan po raz pierwszy usłyszałam od młodej Niemki, która była moją sąsiadką w telepiącym się przez góry autobusie z Kota Kinabalu do Sandakan. Dziewczyna przez pół roku pracowała na Labuan jako nauczycielka, ale nie zachęcała mnie specjalnie do odwiedzenia tej wyspy przy północnym wybrzeżu Borneo. – Nie ma tam nic szczególnego. Owszem, są plaże. Poza tym to strefa wolnocłowa. Ludzie jeżdżą tam po słodycze…

Labuan utkwił mi więc w pamięci jako miejsce pełne plaż i słodyczy, a mimo to… nic szczególnego. Następne parę tygodni zajmowałam się tropieniem orangutanów i gibbonów w Sepilok, poznawaniem niedźwiedzi słonecznych i pływaniem z maską w okolicach Semporna. Później, gdy wróciłam do Kota Kinabalu, też bardziej interesowały mnie wycieczki na okoliczne wysepki i nad stawy w dzielnicy Likas. Labuan przypomniał mi się w zasadzie dopiero w ostatnim tygodniu pobytu na Borneo.

Prom i czekoladki

Z KK (jak mieszkańcy nazywają Kota Kinabalu, największe miasto malezyjskiej części Borneo) na Labuan miał kursować bezpośredni prom. Gdy jednak chciałam kupić bilet, okazało się, że w ubiegłym roku towarzystwo promowe zamknęło to połączenie. Pozostał tylko prom z Menumbok, wioski odległej od KK ponad 150 km. Gdzie trzeba się dostać autobusem.

REKLAMA (2)

Autobusy na Borneo kursują inaczej niż w lądowej części Malezji – czyli fatalnie. Jazda do Menumbok miała trwać ok. 3 godzin, tymczasem autobus tłukł się pół dnia w korku spowodowanym rozległymi robotami drogowymi. Zdążyłam dopiero na ostatni wieczorny prom, który też zresztą płynął dobre półtorej godziny (a miał płynąć 45 min.). W moim sąsiedztwie podróżowała jednak anglojęzyczna malezyjska rodzina, dzięki czemu dowiedziałam się więcej o wyspie.

Labuan, jak mi wyjaśnili, częstując czekoladkami, nie należy administracyjnie do stanu Sabah ani nawet do Borneo – stanowi odrębne malezyjskie terytorium federalne, dlatego przy wjeździe i wyjeździe sprawdza się paszporty. Kiedyś był ważnym portem przesiadkowym między Hong Kongiem a Szanghajem, w związku z czym w różnych latach panowali tu Brunejczycy, Anglicy, Japończycy, znów Anglicy… W latach 60. wyspa należała już do Malezji, a w 1984 r. wyłączono ją ze stanu Sabah i ustanowiono tu odrębne terytorium federalne, jak w Kuala Lumpur i Langkawi. Dziś Labuan to dość zamożny region – jest tu wiele międzynarodowych banków i strefa wolnocłowa, w okolicy na morzu wydobywa się ropę naftową, a majętni Malezyjczycy chętnie kupują tu nadmorskie wille.

Nie dociera tu jednak zbyt wielu europejskich turystów. Większość przyjezdnych to malezyjscy biznesmeni, finalizujący interesy, i obywatele Brunei, którzy na Labuan robią zakup. W strefie wolnocłowej można bowiem kupić importowane alkohole i słodycze, które w Brunei są niedostępne lub bardzo drogie.

Istotnie, potem zdarzało mi się w sklepach wolnocłowych Bandar Victoria (główne i jedyne miasto Labuanu) spotkać całe brunejskie rodziny z wielkimi koszykami na zakupy, wypełnionymi butelkami lub słodyczami. Szczególnie pamiętam dwie dziewczynki w muzułmańskich chustach, pchające wózek pełen czekolad – od Milki i Lindta po Hershey’s. Zakupy te, przesypane do foliowych toreb, ważyły na pewno ponad 10kg, a matka dziewczynek płaciła za nie grubym plikiem malezyjskich banknotów.

Komin z zagadką

Na pierwszy rzut oka miejski pejzaż Labuanu wcale mnie nie zachwycił. Victoria ma ponad stuletni port, bardzo nowoczesny meczet, małe muzeum historyczne w postkolonialnym budynku i całkiem sporo reprezentacyjnych hoteli – których nie lubię (choć pomysł umieszczenia na dachu jednego z nich tradycyjnej świątyni chińskiej zdobył moje uznanie). Oczywiście jest też Komin.

Komin (to nie pomyłka, należy pisać z dużej litery) znajduje się w przeciwnym końcu wyspy niż miasto, czyli o kilkanaście minut jazdy. Labuan nie jest dużą wyspą. Komin zaś stanowi element Chimney Museum i wygląda jak… komin. Ale nie ma pewności, czy kiedykolwiek kominem był. Został bowiem starannie zbadany; stwierdzono, że na jego cegłach – dość niezwykłych, bo sprowadzonych specjalnie w XIX wieku z Anglii! – nie ma śladów sadzy. Inna teoria – że był to kopalniany szyb wentylacyjny – także nie bardzo da się utrzymać, jako że otoczenie Komina dość dokładnie przekopano i nie znaleziono pod nim podziemnych chodników. Owszem, wykopano trochę kopalnianego sprzętu – łańcuchy, narzędzia, koła wózków węglowych – no i nieco węgla, ale nie była to niespodzianka. Wiadomo, że na przełomie XIX/XX wieku działała w tym miejscu niewielka kopalnia węgla. Odrestaurowany budynek dawnej dyrekcji jest dziś zresztą siedzibą Muzeum Komina. Kopalnię prowadzili Anglicy, pracowali w niej głównie Chińczycy. Działała od połowy XIX w., zamknięto ją około roku 1910.

Komin zapewne zbudowano w tym okresie, ale jakąkolwiek miał rolę, chyba jej nigdy nie pełnił. Być może wysoka na ponad 30 m wieża kominowa była znakiem orientacyjnym dla statków, przybywających do niewielkiej przystani na wybrzeżu. Podejrzewano nawet, że Komin działał jak latarnia morska, ale brak schodów czy ganku na szczycie budowli czyni i ten domysł mało prawdopodobnym. Wieża kominowa była jednak na tyle charakterystyczną budowlą, że zaczęła być symbolem i znakiem rozpoznawczym wyspy Labuan. W nowszych czasach część Komina zawaliła się, ale uznano, iż jest na tyle ważny, by go odbudować. Pod koniec XX wieku przeprowadzono dość kosztowne prace remontowe, i tak powstało Muzeum Komina. Całkiem zresztą interesujące, bo prezentujące także m.in. dane archeologiczne z wykopalisk oraz pamiątki po dawnej kopalni węgla. Żeby informacja była pełna, są także zdjęcia innych, podobnych, zachowanych wolnostojących kominów z całego świata (!). W Malezji nie ma chyba zbyt wielu historycznych kominów.

REKLAMA (3)

Za Kominem

Zwiedzanie Muzeum Komina nie zajmuje zbyt wiele czasu, ale strażnik przy bramie powiedział mi, że za budynkiem jest także trasa spacerowa, prowadząca do dawnego magazynu amunicji. Magazyn okazał się niewielką betonową budką, ale dwudziestominutowy spacer nad morze, jaki odbyłam przy tej okazji, był i malowniczy, i interesujący. Prowadził najpierw kawałkiem lasu, potem wzdłuż wybrzeża z widokiem na nadmorskie łąki i morze wokół wyspy. Na drzewach roiło się od ptaków, wśród których rej wiodły żołny modrogardłe, jaskółki i bilbile, a na wybrzeżu – zimorodki i orły morskie.

Charakterystyczny głos zwrócił moją uwagę na drzewa na skraju skalnego klifu. W cieniu gałęzi siedział tam, nawołując od czasu, piękny sokół wędrowny. Przysiadłam na kamieniu, by się napatrzyć pejzażowi i ptakom. W dół otwierał się szeroki widok na błękitne morze, lekko marszczące się od wiatru. Na płyciźnie stały na palach karangi, rybackie zagrody dla ryb. Za nimi, na odległym brzegu, wznosiły się wysokie apartamentowce, całkiem z innej bajki.

Szlak kończył się w zatoczce z urozmaiconym wybrzeżem, plażą i ciekawie ukształtowaną kamienną jaskinią. Jej piaszczyste dno pokrywała woda, a otwory z kamiennymi filarami wychodziły wprost na błękitne morze. Nad skałą zwieszały się pandanowce. Przy skalnej ścianie, wśród białawych konarów wyrzuconych przez morze drzew, można było usiąść wygodnie jak w leżaku. Woda w zatoczce była wręcz idealna do pływania, ciepła i niezbyt głęboka, a plaża pusta, jeśli nie liczyć drobnych krabów, czarnych wiewiórek i łowiącego w oddali rybaka.

Odtąd była to moja ulubiona plaża na Labuan.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze