ZOO w łazience

0
Domowa ropuszka
Domowa ropuszka | fot. Marta Tutaj
REKLAMA

Podróżując tanio po krajach tropikalnych – obfitujących w różne formy życia – zwykle nie mieszka się samotnie. A współlokatorzy są często z gatunku tych, którzy nie dokładają się do czynszu.

Postrach Borneo i mrówki

Jeżeli w wynajętych pokojach i kwaterach udaje się uniknąć nadmiaru takich współlokatorów, jak komary, pluskwy, pchły, muchy, szerszenie i osy, ewentualnie karaluchy i prusaki, jest dobrze. Do pająków nie mam szczególnej awersji. Jadowitych węży i skorpionów dotychczas pod łóżkiem nie znajdowałam, choć kiedyś w Indonezji w tzw. mandi – czyli otwartym pojemniku na wodę w łazience – znalazłam stworzenie bardzo do skorpiona podobne, tylko bez kolca jadowego na końcu odwłoka. Był to spawęk, pajęczak wyglądający niebezpiecznie, ale zasadniczo niegroźny. Ten w mojej łazience był podwójnie niegroźny, ponieważ niestety utopił się w mandi.

Z własnego doświadczenia do uciążliwych współlokatorów dorzucę muszki piaskowe, które co prawda najłatwiej spotkać na plaży, ale w domkach przy morzu bywają plagą. Zetknęłam się z nimi głównie na Borneo i w Australii. Na te bardzo drobne, czarno-białe muszki nie ma żadnych repelentów czy środków ochronnych, natomiast ich ukąszenia powodują wściekłe i trwające ponad tydzień swędzenie. Borneańscy przewodnicy po dżungli bali się ich bardziej niż skorpionów czy komarów.

Oczywiście, są jeszcze mrówki. Walka z nimi jest zwykle długotrwała i daremna, bo prędzej czy później wracają na dawne szlaki. Nauczyłam się, że jeśli tylko przechodzą przez łazienkę czy pokój, nie wchodząc do łóżka i nie próbując mnie gryźć, lepiej zostawić je w spokoju.

REKLAMA (2)

Podczas mojej niedawnej podróży po Sri Lance w Sigiriya mieszkałam w małym rodzinnym hoteliku, prawie w lesie, i drobne mrówki wytrwale atakowały moje drzwi. Gospodarze uważali to za niewłaściwe, ale z drugiej strony byli rzetelnymi buddystami, wegetarianami, uważającymi, że nie należy zabijać niczego bez koniecznej potrzeby. Szczury wkradające się do domu łapali w żywołapki, wywozili parę kilometrów dalej i wypuszczali w lesie. Mrówek także nie chcieli mordować. Córka gospodarzy każdego ranka spryskiwała mi drzwi dezodorantem o… intensywnym zapachu truskawek (!). Powinno to raczej wabić mrówki, ale okazało się, że faktycznie – zniechęcało je przynajmniej na jeden dzień. Może mrówki na Cejlonie nie lubią truskawek?

Karaluchy i prusaki wymieniłam na końcu, bo moim zdaniem nie są specjalnie szkodliwe, o ile występują w umiarkowanych ilościach. Poza tym pamiętam pewnego zasłużonego kolumbijskiego karalucha, który dostał się do mojego pokoju przypadkiem, a odkryty przez obsługę hotelową zapewnił mi do końca pobytu darmowe poczęstunki i fantazyjnie układaną pościel. Karalucha zapewne spotkał smutny koniec, a szkoda, bo biorąc pod uwagę korzyści z jego chwilowej obecności, bez oporów podzieliłabym się z nim okruchami śniadaniowego ciasta.

Pokój pod smokiem i nietoperzem

Podczas niedawnej podróży na Sri Lankę z domową fauną miałam parokrotnie do czynienia. Bywało to całkiem przyjemne – np. w Sigiriya przy posiłkach na werandzie towarzyszyły mi ptaki i wiewiórki, które jednak zachowywały się uprzejmie i cierpliwie czekały na ewentualny poczęstunek. W Negombo były wrony orientalne, inteligentne ptaszyska, które także czekały na poczęstunek i czasem nawet wykonywały sztuczki mające do niego zachęcać – np. wydawały zabawne głosy albo łapały rzucane kąski w powietrzu. Kiedy jednak na chwilę odwróciłeś wzrok, potrafiły porwać ci pół dania niemal spod łokcia.

W łazience nadmorskiego bungalowu w Trincomalee jakiś czas przede mną osiedliły się duże czarnoczerwone osy. Były nawet w klimatyzacji. Właściciel nie odważył się ich eksmitować, zaproponował mi inny pokój. Z kolei w Kalpitiya, w hoteliku leżącym pomiędzy słonymi jeziorkami, przez moją krytą strzechą łazienkę maszerowały różne stworzenia. Były to zwykle żaby (w tym rzekotki wspinające się po toalecie), imponujących rozmiarów pająki, ślimaki, stonogi oraz pasikoniki, świerszcze, duże ćmy. Nie przeszkadzało mi to specjalnie, choć starałam się nie wchodzić do łazienki po ciemku, by niczego nie rozdeptać.

Agama
Agama nadrzwiowa | fot. Marta Tutaj

Była to fauna drobna w porównaniu do dużej agamy zmiennobarwnej, która w innym miejscu na Sri Lance, w rezerwacie leśnym Kaneliya, uznała moje drzwi za swój teren łowiecki i dyżurowała na nich w dzień i w nocy. Czasem, gdy udało jej się złapać szczególnie smakowity kąsek, zmieniała kolor z zielonego na intensywnie czerwony. Początkowo, widząc ją w tym stanie, zastanawiałam się, czy to naprawdę ta sama jaszczurka.

REKLAMA (3)

W Indonezji i Malezji zdarzało mi się mieszkać w hotelach, gdzie łazienki znajdowały się w zasadzie na zewnątrz domu, od świata zewnętrznego oddzielone tylko lekkim przepierzeniem. Na malezyjskiej wysepce Perhetian po ścianach takiej łazienki pięły się kwitnące pnącza, do których w dzień przylatywały drobne ptaki – nektarniki, a w nocy – nocne motyle i żywiące się pyłkiem nietoperze. Na wyspie Tioman pod stropem mojej łazienki mieszkał na stałe niewielki owadożerny nietoperz. Nie sprawiał kłopotu – w dzień spał, w nocy leciał na łowy, trzeba było tylko co jakiś czas zamieść trochę owadzich odnóży i skrzydeł, które pozostawały po jego posiłkach. Dużo bardziej uciążliwym sąsiadem był nietoperz owocożerny, który jakiś czas sypiał u szczytu dachu nad werandą – jego odchody z fermentujących resztek owoców woniały straszliwie i przeżerały deski werandy.

Gdybyście mieli kiedyś zamieszkać z nietoperzem, wybierzcie owadożercę.

Małpy spod prysznica

Chyba najbardziej nietypową łazienkę hotelową miałam na Sumatrze. Pokój na pierwszym piętrze też był niezwykły – bez przedniej ściany, jak balkon typu loggia, z widokiem na dżunglę wprost z łóżka. Owszem, małpy wchodziły czasem nieproszone i obsługa musiała je przeganiać. Łazienka znajdowała się natomiast trzy schodki niżej; była pokoikiem z kamienną podłogą, przez który przepływał po prostu – wypływając ze ściany nad kamienną umywalnią-wanną i znikając w otworze w rogu – leśny strumień. Przez odpływ przychodziły tu wieczorem duże ropuchy o złotych oczach i drobne, wspinające się żabki. Nocny żabi koncert w łazience był w zasadzie codziennością i dziwiłam się, że nie wyszczególniono tej atrakcji w ofercie hotelu.

Oczywiście w większości miejsc gdzie mieszkałam, były gekony. Czasem maleńkie półprzezroczyste, czasem w kontrastowy wzór jak małe smoki, czasem duże, nakrapiane lazurowo, krzyczące i kaszlące po nocach jak upiory. Zwykle jednak nawet te hałaśliwe były akceptowanymi przez właścicieli sublokatorami, jako że to nieustępliwi łowcy owadów. U mojego przyjaciela Lestera na Molukach, w domu przy plaży żyło tyle gekonów, że jedzenie, książki, ubrania i zabawki dzieci przykrywano specjalnymi parasolami z cienkiej siatki dla ochrony przed spadającymi z sufitu resztkami posiłku małych jaszczurek.

Wspominałam o wizytach małp w moim pokoju na Sumatrze. Na Sri Lance aż tak nie było, ale w Mirissa przez okno mojej łazienki, wychodzące na sąsiedni ogród, mogłam z bliska obserwować żerujące na drzewach małpy. Najlepsze zdjęcia lankijskich langurów Trachypitecus vetulus – omijających ludzi, spokojnych małp nadrzewnych – zrobiłam właśnie spod prysznica w łazience.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze