Galeria samotników

0
galeria samotnosci
galeria-samotnosci
REKLAMA

Pan Robert, na oko po sześćdziesiątce, bywa tu często. Ma stałą trasę. Chodzi w tę i tamtą stronę, zatrzymuje się przed witrynami, ale na towar spogląda bez zainteresowania. Zaraz potem siada na którejś z ławeczek. Wybór jest duży. Wybiera taką, z której widać całą przestronną alejkę.
– Tutaj jest pełno ludzi, jest gwar, czuję, że jestem z kimś – tłumaczy.
Robert miał trudne życie. Problemy zaczęły się, gdy dobrych parę lat temu stracił pracę w Zakładach Mechanicznych. Poszedł na „pomostówkę”. Najgorzej było jesienią i zimą, nie wiedział, co ze sobą zrobić w domu. Syn w Anglii, wyjechał w 2007 roku, dzwoni z rzadka. Żona była pielęgniarką, ale ją zwolnili. Postanowiła wyjechać za granicę. Już na dobre były modne Włochy. Stare, bogate Włoszki potrzebowały Polek i Ukrainek do opieki. Najpierw było tak, że popracowała trzy miesiące i z powrotem wracała do Polski na odpoczynek. Miała zmienniczkę z Dąbrowy Tarnowskiej, koleżankę. Jedna jechała, druga wracała – i na odwrót. Aż któregoś razu nie wróciła. Poznała Włocha, została z nim.
– Miałem niezłego kolegę, zmarł na wylew. W czasach, gdy nie było galerii, żeby nie zwariować z samotności, wychodziłem na miasto. Krążyłem, czasem zajrzałem do jakiegoś sklepu, chciałem być między ludźmi. Któregoś dnia zorientowałem się, że nie rozmawiałem z nikim przez tydzień…
Teraz przychodzi tu, zajmuje skraj ławki. Niski, niepozorny. Czasem jest tak zatopiony w swoich myślach, z utkwionym gdzieś wzrokiem, że można przysiąść się do niego, a on tego nie zauważy.
– Siedzę godzinkę, dwie, potem wstanę, przejdę się i znowu siadam. Lubię obserwować innych – wyjaśnia. – Nie ma pan pojęcia, ile interesujących twarzy można tu spotkać. Czasem wyobrażam sobie, co to za człowiek, co go w życiu spotkało…
Do niedawna miał ulubioną ławeczką, ale po czasie ją zmienił.
– Była na wprost sklepu z bielizną damską, panie z tego sklepu wciąż mnie tu widziały, nie chciałem, żeby pomyślały, że ze mną coś nie tak…

 

Wspomnienie o gazeli
Pan Andrzej, starszy około 70‑letni mężczyzna, nie jest samotny, ale chyba samotny się czuje. Ma w Tarnowie całą rodzinę, małą wnuczkę, którą tu przyprowadza, lecz jednak nie ma z kim dłużej pogadać. Takich ludzi łatwo poznać. Są bardzo pazerni na rozmowy; gdy spotykają kogoś, kto tylko zwróci na nich uwagę, nie wypuszczają go z rąk. W jednej chwili opowiedzieliby całe swoje życie. Każde miejsce do tego jest dobre: ulica, autobus, przychodnia lekarska, galeria handlowa.
Tak jest z Andrzejem. Opowiada o wszystkim: o żonie, dzieciach, o swojej młodości i problemach małżeńskich z pierwszą żoną. Nie krępuje go, że się nie znamy, może właśnie dlatego? Mówi o swoich pasjach motocyklowych, o popularnej w czasach Gierka, nowoczesnej SHL‑gazeli, która była trochę stylizowana na enerdowską MZ‑kę…
– Wszyscy w bloku mi jej zazdrościli. Czerwono‑biała była. Inni mieli wueski i stare jawy, a ja z taką nowością wystrzeliłem! W 1969 roku kosztowała siedemnaście trzysta. Starych złotych, wiadomo. Droga była. Bałem się zostawiać ten motor pod blokiem, żeby z zawiści mi go ktoś nie porysował. Wie pan, jacy są ludzie.

REKLAMA (2)

Pożar na patelni
A pan Jurek? Kolejny stały bywalec. Mieszka na pobliskim osiedlu i zagląda tutaj dwa razy dziennie. Ale też nie po to, aby cokolwiek kupić.
– Lubię tu przychodzić. Jest wesoło, coś się dzieje, a ja nie znoszę tej ciągłej ciszy w mieszkaniu. Żona zmarła, dzieci mają swoje życie. Bywa różnie. Niekiedy łapię się na tym, że przychodzę tutaj nałogowo. Ciągnie mnie w to miejsce jak do papierosów po rzuceniu palenia.
Pani Helenka, pracownica biurowa, też przychodzi niemal codziennie. Jeśli robi zakupy, to tylko takie drobne – w Tesco.
– Dobrze, że mieszkam na osiedlu, bo z miasta bym tak nie jeździła. Nie stać by mnie było. Jak tylko tu wchodzę, czuję, że nie jestem już sama.
Przed laty, kiedy była młodsza, pojechała do USA. Chciała zarobić i znaleźć męża za granicą. Najlepiej jakiegoś ustawionego polonusa. Zatrudniła się u rodziny, miała sprzątać i gotować. Pewnego dnia przeżyła traumę. Na patelni zapalił się olej, płomień buchnął prawie pod sufit, jej na szczęście nie sięgnął. Chciała wezwać pomoc, nie wiedziała jak. Nie znała angielskiego. W końcu ogień zauważył przez okno sąsiad. Przybiegł, opanował sytuację, wezwał strażaków. Helenka zaraz potem wróciła do kraju, nie chciała już więcej Ameryki. Nie wyszła za mąż ani tam, ani tu. Tak jakoś wyszło. W Tarnowie ma tylko starszą siostrę. Żyje skromnie, a galeria handlowa służy jej głównie do oglądania.
– Oczy też trzeba czymś nasycić, skoro nie można inaczej – uśmiecha się gorzko.

REKLAMA (3)

 

Pan Edmund ratuje spodnie
Pan Edmund od dwóch lat jest na emeryturze. Ma rodzinę, ale w zagranicznych rozjazdach. Zdarza mu się bywać tu codziennie. Jest na emeryturze, w domu nie wytrzymałby całego dnia. Do ścian nie lubi mówić. Przychodzi tu, czasem siądzie na ławce, poobserwuje, czasem ruszy na zakupy.
– Kogo ja tu nie widziałem! – mówi. – Spotkałem żonę mojego znajomego, pracował kiedyś w Pałacu Młodzieży, skoczył z 11 piętra „bloku samobójców” przy Lwowskiej. Sąsiadkę z mojego dawnego miejsca zamieszkania, która jako 7‑letnia dziewczynka chodziła ze mną na spacery, gdy wiozłem w wózku moją małą córeczkę. Wyjechała do ojca do RPA jako dziewięciolatka, poznała Polaka z Gliwic, wyszła za mąż, obecnie mieszkają w Irlandii. Do Polski przyjechali na wakacje. Proszę pana, ja tu spotykam ludzi, których czasem nie widziałem po 30 lat! Aż dziwne, że jeszcze się rozpoznajemy. Wierzę, że gdybym nawet dwa razy na dzień łaził Wałową czy Krakowską, to bym ich tam nie spotkał… Tam byśmy się rozminęli, bo przestrzeń duża.
Edmunda zna wielu sprzedawców. Głównie sprzedawczynie, młode dziewczyny. Jak idzie do stoiska piekarniczego, słyszy na powitanie:
– Razowy żytni z pełny ziarnem? Obsługa pamięta, że lubi ten rodzaj pieczywa.
W Tesco przy stoisku rybnym usłyszy:
– Dwie wędzone flądry, jak zwykle?
– Tak, jak zwykle…
A tam, gdzie kupuje czasem ulubiony miód, informują go od progu:
– Gryczany będziemy mieli jutro, proszę zajrzeć.
Koło pralni chemicznej usłyszał wołanie:
– No i jak tam ulubione spodnie? Edmund był tutaj ze spodniami, gdy spaprał mu je pies, wyskakując na przywitanie, a łapy miał ubrudzone lakierem, który wcześniej rozlał. Panie się trochę nakombinowały, jak portki Edmundowi uratować. Udało się. W prezencie kupił im bombonierę.Wielkie domy towarowe przyciągają wielu samotników. Przychodzą tu, okupują ławeczki albo spacerują w alejkach. Niektórzy przychodzą z plecaczkami, wyciągają z niego drugie śniadanie, popijają wodą mineralną. Jak wycieczka to wycieczka. A może bardziej ucieczka… od martwej codzienności?Bardziej śmiali, mniej wycofani, tak jak pan Edmund, nawiązują krótkie, powierzchowne znajomości i mają poczucie, że znaleźli się w towarzystwie. Inni przesiadują na ławkach, obserwują toczące się życie, niekiedy zajdą do saloniku prasowego, żeby za darmo poczytać gazety. Po kilku godzinach idą do domu, aby wrócić już następnego dnia.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze