W ramach wakacyjnych propozycji rowerowych zapraszamy do ciekawych miejsc. W poprzednim odcinku po zjechaniu z Velo Dunajec w zielony szlak rowerowy w miejscowości Siedlec, opowiadaliśmy o średniowiecznej przeszłości Radłowa. Teraz zapraszamy do pobliskiej Wał Rudy, gdzie zrelacjonujemy przebieg akcji Trzeci Most, która ocaliła Londyn podczas II wojny światowej.
Chcąc dotrzeć do miejsca, w którym rozegrały się dramatyczne wydarzenia, jedziemy z Radłowa wzdłuż rynku ulicami Brzeską i Woleńską przez Wolę Radłowską, docierając na południowy wschód do Wał Rudy. Tutaj po bezpiecznym pokonaniu skrzyżowania utrzymujemy kierunek, aby dotrzeć do pomnika upamiętniającego brawurową akcję z II wojny światowej.
Stojąc przed pomnikiem w postaci głazu i kotwicy Polski Walczącej, miejsce wydarzeń mamy przed sobą. To tu rozgrywała się akcja, która – według wielu historyków – odmieniła losy wojny.
Zdobyta rakieta
Historia zaczęła się latem 1944 roku, kiedy na terenie okupowanej Polski wylądował aliancki samolot. Zabrał rakietę wielkości ciężarówki. Zasięg broni wynosił około 350 kilometrów, a prędkość nawet 5500 km/h. W 1944 roku pociski zbombardowały Londyn, Antwerpię i Brukselę. Kiedy zaczęto zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa broni, w sierpniu 1943 r. miejsce produkcji Peenemunde zostało zbombardowane. W rezultacie produkcję przeniesiono w góry Harz, a jednym z głównych miejsc testów stała się Blizna koło Pustkowa.
Polskie podziemie kontrolowało miejsca, w których spadały pociski i badano ocalałe szczątki. W końcu jedna z rakiet, która spadła w Sarnakach, nie eksplodowała. Została ukryta przez miejscowe AK, a potem zbadana przez polskich naukowców w Warszawie.
Następnie przetransportowano ją w specjalnych butlach gazowych do Tarnowa i dalej do Żabna, by w końcu trafiła na miejsce operacji. Gdyby nie szczęśliwy traf z ocalonym „niewybuchem”, być może akcja pochłonęłaby życie wielu ludzi. Zdobycie kompletnej rakiety było niezbędne, dlatego powstał plan przejęcia całej V-2 z transportu kolejowego na trasie Brzesko-Tarnów. Skutki mogły wywołać okrutne represje wobec ludności. Kiedy podjęto decyzję o przerzucie na Zachód zdobytej rakiety, zastępcą dowódcy akcji został pułkownik Zdzisław Baszak, pseudonim Pirat. Nie wiedział jednak, jak ważną przesyłkę będzie ubezpieczać.
Teren lądowiska „Motyl” był łatwy dla pilota lecącego nocą, gdyż wyraźnie widać było wstęgę Wisły, niedaleko łączącą się z Dunajcem. Lądowanie Dakoty z Brindisi zaplanowano na początek lipca 1944 roku. Różne czynniki zdecydowały, że akcja nie mogła się odbyć planowo. Żołnierze AK czekali na miejscu ponad dwa tygodnie. Najpierw padały ulewne deszcze, następnie w odległości zaledwie kilometra od łąk pojawił się oddział niemiecki. Ostatecznie samolot przyleciał w nocy z 24 na 25 lipca. Mieli nim odlecieć z kraju m.in. Tomasz Arciszewski, polityk, działacz PPS i premier Rządu na Uchodźstwie oraz Józef Rettinger – szara eminencja emigracji. Pirat wiózł ich na miejsce lądowania.
Wypadek przy rozładunku
Kiedy rozległ się warkot nadlatującej maszyny, zapalono lampy naftowe wyznaczające ramy lądowiska. Za drugim podejściem pilot usiadł na ziemi i… podał kolejność załadunku: kurier, poczta i dopiero ludzie. Pirata zastanowiło, co może być ważniejsze od takich ludzi.
Nie było jednak czasu na rozmyślania. Tym bardziej, że jak wspominał, przy odbiorze poczty nastąpił „wypadek”. – Otrzymane małe pakuneczki przekazywałem dowódcy sekcji dywersyjnej „Kmicicowi”. W pewnym momencie, gdy wkładał rękę do kieszeni spodni, nastąpił stosunkowo słaby wybuch, rozerwało mu kawałek kieszeni, trochę ognia i coś jakby prysło w powietrze. „Kmicic” na moment zamarł z przestrachu, zaskoczony wybuchem i trochę przypalony w nogę. Krzyknął, momentalnie wsadził ręce do pełnych kieszeni – wyładowanych takimi pakiecikami i chciał się ich błyskawicznie pozbyć. Stałem obok, mając w jednej ręce również takie – chyba ostatnie – pakieciki. Na myśl o tym, że wyrzuci prawdopodobnie bardzo cenną przesyłkę, zareagowałem odruchowo. Colt wiszący na piersi przystawiłem do jego piersi i rozkazałem: „spokojnie”. Chwilę odczekaliśmy w napięciu, nic więcej nie wybuchło, więc rozkazałem: „trzymaj ręce z daleka od kieszeni, zaraz pozbędziemy się tego draństwa”. I tak się stało. Wraz z nadesłaną pocztą – przesyłką – walizkami ulokowaliśmy te „wybuchające detale” na wozie, oczywiście z wielką ostrożnością. Tak zabezpieczano szczególnie cenną pocztę przed niepowołanymi amatorami, przed gestapo. Wyładunek i załadunek trwał chyba około 3-5 minut, bo nam się strasznie spieszyło. Chcieliśmy tak długo oczekiwanych „gości” jak najszybciej się pozbyć.
Hamulec uziemił Dakotę
Nareszcie wszystko było gotowe, drzwi zamknęły się z trzaskiem i padł sygnał do odlotu. Samolot zaryczał silnikami, które z każdą chwilą zwiększały obroty, światła rozświetliły łąkę, a ciąg powietrza za maszyną zrywał trawę. Wszyscy patrzyli z poczuciem spełnianego obowiązku i ulgi, jak tył maszyny zaczyna się podnosić, żeby wzbić się w górę. I nagle… silniki zamilkły i zgasły światła. Konsternacja ogarnęła żołnierzy. Zapanowała niezrozumiała cisza, którą przerwał głos polskiego pilota Kazimierza Sztajera. Wychyliwszy się z samolotu oznajmił, że został zablokowany hamulec i maszyna nie poleci.

Schematy rakiet V-1 i V-2 z raportu AK
– Ponawiamy próby 2-3 razy, pasażerowie wsiadają i wysiadają, wreszcie zapada decyzja: nie ma ratunku trzeba spalić. Wchodzę do środka i pytam pilota Szrajera, gdzie ckm-y i działka? Chodźmy je wymontować. Ku mojemu zaskoczeniu oświadczył, że nic takiego nie ma, on jedynie ma przy sobie rewolwer i niepełny magazynek. Słabo mi się zrobiło, patrzę półprzytomnie na coś w rodzaju beczki – bardzo duża. Pytam: co to? Benzyna – odpowiada spokojnie. Nie wiem, ile tego było. Chyba najmniej 1000 litrów. To mnie wytrzeźwiło momentalnie, to był moment decydujący. Wiedziałem jedno, dla bezpieczeństwa okolicznych mieszkańców muszą odlecieć. Ruszyliśmy do przeklętych kół. Ziemię, darń kopaliśmy rękami, podobno miał ktoś saperkę. Gdy przestrzeń prawie metra była stopniowo wykopana i ubita, przypomniałem sobie o deskach – gnojnicach – na wozach. Jedna z nich podbita pod koła sterczała, grożąc zderzeniem ze śmigłem. Złamaliśmy ją na pół, podbijając połowę pod drugie koło.
Ponownie załadowano wszystko, co już zostało wyrzucone z samolotu, gotowego do spalenia. Jeszcze ryk, samolot ruszył i już nie utknął. W końcu oderwał się od ziemi. Ładunek został dostarczony. Do Anglii trafiła dokumentacja i szczegółowy raport, stanowiący podsumowanie wiedzy wywiadu AK. I choć Niemcy zdecydowali się na użycie broni, to rozpoznanie pozwoliło na zminimalizowanie strat.
Akcja nie poszła w zapomnienie
Relacje z tej historii bywają różne. Podania przekazywane z ust do ust często są ubarwiane. Pułkownik Baszak mówi, że ważne jest, by każdy mówił to, co pamięta, co widział na własne oczy, bo tylko w ten sposób można nie zmienić znaczenia wydarzeń.
Dzisiaj teren lądowiska jest dokładnie oznaczony, znani są ludzie, którzy brali udział w zadaniu. Wiadomo, że pod kołami samolotu były deski z wozu, a nie drzwi od stodoły, jak podaje jedna z wersji przekazu. Nie było ognisk ani pochodni, tylko zwyczajne lampy naftowe, wyznaczające pas lądowania. Każdy miał swoje zadanie. Oddziały ubezpieczały konkretne miejsca, a cała akcja była starannie zaplanowana i przeprowadzona zgodnie z zasadami konspiracji.
Mimo bohaterstwa, determinacji i doskonałego kunsztu operacyjnego, akcja III Most nie doczekała się należytego uznania. O tym jednak, iż nie poszła w zapomnienie świadczy pomnik, do którego łatwo dojechać na rowerze.

![Poprawią dojazd do starostwa [ZDJĘCIA] ul. Ostrogskich](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/11/Ostrogskich-przed-przebudowa-6-218x150.jpg)




![Powołanie do czynienia dobra [GALERIA] Powiatowy Dzień Pracownika Socjalnego](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/11/Powiatowy-Dzien-Pracownika-Socjalnego-1-218x150.jpg)











![Park Sanguszków: pomnik Merkurego w pełnej krasie [ZDJĘCIA] Merkury](https://www.temi.pl/wp-content/uploads/2025/07/Merkury-Park-Sanguszkow-5-218x150.jpg)




