Błazenada Batyra

0
Stefan Niesiołowski
REKLAMA

Co to za prezydent, który panicznie boi się przeliczenia głosów, a jego obóz polityczny, czyli grupa klakierów i ludzi ogłupionych nacjonalistyczną i religijną propagandą, powtarza kilka razy dziennie i to przy każdej okazji, a częściej bez okazji, że ma on „najsilniejszy mandat” do sprawowania urzędu. I to daje mu podstawy do poszerzania swoich kompetencji. W każdym razie stopień agresji znacznej większości wystąpień Batyra, jakaś przedziwna maniera stania w rozkroku, jakby miał z kimś się boksować, podniesiony głos, zadęcie jakby przemawiał na wiecu i cały czas prowadził kampanię wyborczą, świadczą o niepewności i konieczności ustawicznego przekonywania, że jest prezydentem. Ktokolwiek kwestionuje ten fakt, godzi oczywiście w majestat i dobro Rzeczpospolitej.

Odbył już kilka wyjazdów zagranicznych i wygłosił kilka przemówień, które raczej potwierdziły moje przekonanie, że nie nadaje się na to stanowisko. Na sesji ONZ zanotował znaczący sukces, mianowicie nie mówił po angielsku, a co zaprezentował na spotkaniu z Trumpem przekraczało ludzkie pojęcie, gdy bredził o „majorze Cracovii” i „wspaniałej tragedii, jaką była śmierć pilota”. Jedynie szacunek dla ofiary tragicznego wypadku lotniczego w Radomiu i pogrążonej w rozpaczy rodziny powoduje, że nie rozwijam tego fragmentu „rozmyślań” Batyra. Włączył się też w brednie Trumpa o nieskuteczności ONZ, o usterkach technicznych w budynku tej organizacji, co było chyba przytykiem dla burmistrza Nowego Yorku, nawet z miną pogromcy Ulryka von Jungingena mówił o „niemieckich reparacjach”. Mamy kolejnego prezydenta, który chełpił się doskonałymi relacjami z Trumpem, ale efekty tej znajomości okazały się znikome. Na razie w najmniejszym stopniu nie zmienia się stopień rosyjskiej agresji i skala zbrodni Putina popełnianych na Ukrainie, ciągle brak zgody na używanie przez Ukrainę amerykańskich rakiet dalekiego zasięgu, a na prowokacyjny atak rosyjskich dronów geniusz w Białym Domu był uprzejmy odpowiedzieć dziwacznym i niejasnym: No właśnie, otóż to.

Na szczęście armia ukraińska coraz lepiej sobie radzi z pomocą Unii Europejskiej. Putin nie może przełamać lokalnej w końcu obrony pod Pokrowskiem, a już kilka razy kłamliwie chwalił się zdobyciem tego miasta, ponosi coraz większe straty, a uderzenia ukraińskie sięgają rosyjskich celów, głównie rafinerii i zakładów produkujących paliwa na Krymie, także kilkaset kilometrów na wschód od granicy. Zwłaszcza że straty rosyjskie są wielkie, a cała gospodarka wchodzi w stan recesji, co dobrze wróży Ukrainie. Nadzieją jest nieprzewidywalność Trumpa, ale to jednak nadzieja niewielka. Jak trafnie pisze redaktor naczelny „Polityki”, Jerzy Baczyński: ”Ameryka Trumpa nieodwołalnie wraca do doktryny izolacjonizmu. W Europie (i w Polsce) jej wojska jakiś czas jeszcze pozostaną, ale już nie gwarantują realnej obrony. Zresztą po 10 września Polsce okazały realną solidarność tylko kraje europejskie. Ale, okazuje się, nigdy dość przypominania, że nasz wróg nie jest na zachodzie, ale na wschodzie, i że codzienna „wojna na górze” nie zdejmuje z polityków odpowiedzialności za przygotowanie kraju i społeczeństwa na ryzyko realnej wojny” („Drony i androny”, „Polityka”, 24-30.09.2025 r.).

REKLAMA (2)

Ale obok występów zagranicznych Nawrockiego trwa zimna wojna domowa, która sprowadza się do konfliktu na każdym istniejącym obszarze społecznej czy politycznej aktywności. Niezwykle irytujące są wypowiedzi polityków, chociaż i tu w wielu przypadkach złudzeń nie mam najmniejszych, ale także komentatorów i dziennikarzy, którzy zastanawiają się, co zrobi Batyr w przypadku kolejnych ustaw przegłosowanych w parlamencie. Otóż, z pewnością zawetuje każdą ustawę, która w jakimkolwiek sensie i w jakimkolwiek miejscu poprawia sytuację obozu rządzącego, polepsza nastroje społeczne, kondycję społeczeństwa i załatwia konkretne sprawy. Każda taka ustawa, z jakimiś minimalnymi wyjątkami w sytuacjach, gdy byłoby to skrajnie niepopularne dla Batyra, zostanie przez niego zawetowana. Na pewno zawetuje ustawę o opodatkowaniu banków, bo ona daje duże wpływy do budżetu, więc ułatwia rządzenie i realizację obietnic. Z pewnością (i to z furią) będzie wetował wszystkie ustawy z obszaru przywracania praworządności i dlatego już trzeba przygotować się na obejście tych wet poprzez odwoływanie się bezpośrednio do Konstytucji. Najnowszym polem konfliktu są rozporządzenia ministra Żurka, które poprawiają obszar losowania sędziów (pod rządami PiS sprowadzony do czegoś, co w języku prawników nosiło nazwę „Ziobrolotek”, oznaczającą, że o wynikach tego losowania decydował Ziobro). Stopień agresji i język, jakim jeden z ważniejszych pracowników Batyra, p. Bogucki, groził sędziom, którzy ośmielą się posłuchać ministra Żurka, świadczą o istotnych obawach pisowców i ważności tego obszaru praworządności, który zostanie wyrwany z ich łap. To jedna z metod oderwanego od władzy autorytarnego reżimu i stały element języka, jakim posługuje się Nawrocki – groźby typu: uważajcie, bo jak wrócimy do władzy (a to nieuchronne i szybko nastąpi), to się dopiero porachujemy, tak jak to potrafią nacjonaliści. Ta metoda została po raz pierwszy wypróbowana przy mianowaniu ambasadorów, którym Batyr zagroził, że nie mogą liczyć na jakiekolwiek stanowisko, jeśli zgodzą się przystąpić do konkursu lub innej formy współpracy z rządem Tuska. Nie zrobiło to wrażenia na potencjalnych kandydatach, bo w następnej wersji tej groźby Batyr był już nieco łagodniejszy. Nie sądzę, by ludzie o życiorysach takich jak Klich, Kozłowski (jeden z przywódców grupy Taterników, z którym miałem zaszczyt dzielić pawilon na Mokotowie – chociaż nie celę), Schnepf przestraszyli się pogróżek przyjaciela Wielkiego Bu i jego kolegi od ustawek, Śledziu? Mam głębokie przekonanie, że minister Sikorski wystarczająco udowodnił swoją odwagę, że nie przestraszy się gniewu Batyra, ale na wszelki wypadek proszę pana ministra, aby nie godził się na uroczą propozycję podzielenia ambasadorów na prezydenckich, czyli ludzi Batyra, oraz rządowych, czyli zgłaszanych przez premiera. Byłby to groźny i myślę, że z radością przyjęty przez Kaczyńskiego podział całej Polski na sektory Nawrockiego i możliwie wiele innych. Polska stałaby się swoistą federacją urzędów i ludzi podlegających ważnym dygnitarzom, trochę jak w Polsce przedrozbiorowej, z jej udzielnymi, magnackimi księstwami, prywatnymi armiami i polityką zagraniczną prowadzoną przez magnackie rody, a zorientowaną na różne mocarstwa. Już wyobrażam sobie kandydatury Macierewicza, Kaczyńskiego, Rydzyka, oczywiście samego Batyra itp. Gratuluję pomysłu.

REKLAMA (3)

Wymaga pewnego komentarza to wszystko, co wiąże się z ostatnimi działaniami p. Hołowni, którego kariera polityczna najwyraźniej dobiega końca, przynajmniej w sensie odgrywania jakiejś istotniejszej roli. Zawsze pozostaje mu to, co robi od dawna, podgryzanie Koalicji 15 Października i personalnie Tuska, cicha kolaboracja z Kaczyńskim, podłość i rozdęte do granic absurdu ego, czyli po polsku samolubstwo. Szans na objęcie wysokopłatnej posady (ok. 50 tys. złotych miesięcznie) w ONZ moim zdaniem nie ma żadnych i nie bardzo wiadomo, co będzie chciał robić, jak zostanie „tylko” wicemarszałkiem?

Nie widzę większych szans na uratowanie jego partii. To jeszcze jeden efemeryczny projekt polityczny, jak Samoobrona, Republikanie, Korwin, Nowoczesna, Kukiz 15, Ruch Palikota i kilka innych. Partia, na czele której być może stanie p. Pełczyńska-Nałęcz, upadnie bardzo szybko. Gdyby kierownictwo objął ktoś inny, proces rozkładu być może potrwałby nieco dłużej. Oczywiście Kaczyński i obóz nacjonalistów będzie robił wszystko, aby podsycać procesy odśrodkowe w Koalicji 15 Października i prowadzić do jej upadku oraz wcześniejszych wyborów. Z punktu widzenia PiS-u ważne jest tylko to, ilu posłów z partii Hołowni przejdzie do PiS-u i kiedy? Ale na razie ten proces nawet się nie zaczął.

Wyraźnie widać, że Polska staje się demokracją stabilną i typową dla wielu państw, z podziałem na obóz nacjonalistyczno-populistyczny i liberalno-demokratyczny. Niestety, ten pierwszy u nas jest wyjątkowo odrażający, prymitywny, zatęchły, ale to także typowe dla USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji. Na świecie ma miejsce konfrontacja o dużo głębszym i poważniejszym charakterze, walka przypomina trochę to, co działo się w Europie w latach trzydziestych. Wtedy nacjonaliści wygrali i doprowadzili do tragedii. Teraz, jak wygrywają, to raczej błaznują, casus Trump, który na szczęście jest karykaturą zbrodniczych wodzów z tamtych czasów i oby tak pozostało.

Obserwuj nas na Google NewsBądź zawsze na bieżąco - wejdź na Google Wiadomości i zacznij obserwować nasze newsy.


REKLAMA
Ustaw powiadomienia
Powiadom o
0 komentarzy
NAJNOWSZE
NAJSTARSZE NAJWYŻEJ OCENIANE
Opinie w treści
Zobacz wszystkie komentarze